em... muzyka? xD

czwartek, 16 lipca 2015

KONIEC AKTU I

Od Autorki : ten rozdział będzie króciutki. To będzie taki "wstęp" do prawdziwej historii Tris. 
Więc nie oczekujcie zbyt wiele. Miłej lektury. 

Ps. Jeżeli masz słabe nerwy lub lekkie zawahanie psychiczne - odstaw ten rozdział i przejdź do następnego. 
- Witaj w Zakonie - Powiedział Zero takim tonem jakby mówił "Współczuję ci dziecko". Uśmiechnęłam się słabo i poszłam za nim.
Zakon to była szkoła. Składały się na nią trzy budynki.
- To jest główny budynek - Wskazał największy - Ten tam - Wskazał na ten po prawej, najmniejszy - To sala gimnastyczna, a ten - Wskazał na średni budynek - To nasz kampus. Lub jeżeli wolisz - Wzruszył ramionami i odgarnął srebrną grzywkę z czoła - Internat - Poszedł szybkim tempem do jakiegoś mężczyzny.
- Zero, co to za laska? - Zapytał. Miał białe włosy, jak Zero, i brodę. Jego skóra była ciemna widać było że jest meksykaninem. Oczy jego, w złotym kolorze, przeszywały mnie na wylot. Uśmiechnął się krzywo i znów wrócił wzrokiem do Zera.
- Ktoś ważny - Burknął chłopak i wziął mnie za nadgarstek.
- Ah! Amerykanie - Westchnął - Wspaniały naród - Odwróciłam się w stronę meksykanina -  Macie taką potęgę, a i tak co z nią robicie? SER W SPREJU! -Skrzyżował ręce na piersi. - Zero - Wrócił do mojego towarzysza - jeżeli cokolwiek ona - wskazał na mnie - zrobi, to ty za to wszystko będziesz odpowiadał - Uśmiechnął się.
- Dobra, dobra - Pośpiesznie powiedział Zero. Pociągnął mnie za sobą do kampusu. Poszliśmy kilka pięter. - Masz - Otworzył drzwi i wepchał mnie do pokoju. Było tam jedno łóżko, biurko i szafa. - To twój pokój. - Burknął i zatrzasnął za sobą drzwi.
- Ze....ro... - Powiedziałam cicho. Był jakiś nieswój. Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w swoje buty. Zacisnęłam ręce na kolanach. Zwróciłam wzrok na drzwi. Był w nich klucz.
Westchnęłam i położyłam się na łóżku. Wpatrywałam się w plamy na suficie. Jakby ktoś na sufit wylał całe litry kawy. Nagle cały świat zaczął się kręcić.
Zemdlałam
(od autorki : BO TY CIĄGLE GŁUPIA MDLEJESZ!! xD )
- Tris - Usłyszałam jej głos. Jej piękny, melodyjny głos. Odwróciłam się.
- Ma--Ma.. - Zająknęłam się. Łzy stanęły mi w oczach. Pobiegłam do niej i uściskałam ją.
- Czuję się zawiedziona tym, że tak po prostu pozwoliłaś mi umrzeć - Powiedziała - Nawet nie walczyłaś. Nawet nie próbowałaś mnie namówić do walki...
- Próbowałam... - Dławiłam się łzami.
- PRÓBOWAĆ TO SOBIE MOŻESZ! - Krzyknęła. Spuściłam głowę, w smutku - Na zdrowie, z próbami! - Dodała. Nie poznawałam jej  - Ale to już nie istotne - Wzruszyła ramionami, tak mało kobieco że bardziej się chyba już nie da -  I tak nie ożyję - Mruknęła i westchnęła - Ale muszę zadać ci jedno pytanie...
- Jakie? - Uniosłam głowę by spojrzeć jej w oczy. Jesteśmy tego samego wzrostu, dopiero to zauważyłam.
- Dlaczego nie zginiesz? - Uśmiechnęła się krzywo. Uniosła twarz ku niebu i otworzyła usta, z których zaczął wylatywać czarnofioletowy dym.
Martwe ciało mamy upadło, a obok niego stanęła postać. Dym przybrał kształt chłopaka, mniej więcej w moim wieku. Miał ciemnofioletowe włosy i czerwone oczy. Był niesamowicie blady.
- Rize! RIZE! - Krzyczałam. Cofnęłam się o krok. - Rize... - Powtórzyłam. Mówiłam jej imię raz za razem, i nic.
- Beatrcie - Powiedział. Patrzył na mnie, tymi swoimi czerwonymi oczami.


Oczami Zera


- Kurwa, kurwa. Ja pierdolę! - Mówiłem pod nosem z pokoju Tris. To jak na mnie patrzyła było okropne. Nikt, powtarzam :NIKT nie może się o mnie troszczyć. Ona powinna to wiedzieć. Co prawda nie mówiłem jej tego ale, jasna cholera, dziewczyna głupia nie jest.  Od razu pobiegłem do pobliskie łazienki. Nachyliłem się nad kiblem i zwymiotowałem. Moje rzygi były kolory zgniłej zieleni, do tego zmieszano je z krwią. Obrzydliwość.
- Ojej, ojej - Fioletowowłosy dzieciak pojawił się obok mnie. Jego oczy, jego parszywe, niewinne oczy patrzyły na mnie.  - Głód demona, okropność - Pokręcił głową - Musisz coś szybko zjeść...
- Nie - Krzyknąłem po czym powróciłem do wymiotowania. Było w tym coraz więcej krwi. Coraz więcej krwi, coraz mniej kwasów trawiennych. - Nie chcę być taki jak ty.... - Jęknąłem.
- Ale jednak, przyznaj się, chciałeś ją zjeść - Powiedział z uśmiechem - Powiedz mi - Zbliżył się - Lubisz kolegować się z żarciem, co nie? - Uśmiechnął się - No dalej - Kusił - Wróć do jej pokoju, i poddaj się słodkiej rozpuście jaką jest - Zbliżył się do mojego ucha - Kruche, ludzkie ciałko - Szepnął. Wziąłem sztylet z pasa. Przejechałem nim sobie po ręce. Wydałem z siebie cichy jęk. 
- Nie... zabiję... jej... - Łzy popłynęły z moich oczu. 
- Nie ma nic straszniejszego niż głód demona - Uśmiechnął się. 
Skuliłem nogi i ukryłem twarz.
- Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę. Nie chcę. Nie mogę. Nie chcę. Nie chcę Nie... - Padłem na podłogę. Skuliłem się, jak małe dziecko.
- Żałośnie wyglądasz - Stwierdził - Rzygać mi się chce, jak na ciebie patrzę - Burknął. Usiadł w przeciwnym kącie i przytulił swojego misia. - Dlaczego mnie nie lubisz? - Zapytał. 
- Zabijam... takich... jak ty... - Stęknąłem. Z moich oczy pocisnęły łzy. 
- Doprawdy.. - Uśmiechnął się - Ale czy to dla ciebie dobre? - Zapytał - Mnie zabiłeś, i oto co się teraz z tobą dzieje - mlasnął - Żałosne. - Pokręcił głową i wstał - Chodź, baka. Musimy ci znaleźć jakiegoś samobójcę - Westchnął.  Zero spojrzał na niego - No co? Nie mam zamiaru widzieć zarzyganego kolesia który ma w sobie moje organy - Westchnął - To obrzydliwe - wykrzywił twarz w grymasie. - Szybciej, demoniczne ścierwo - Burknął. 


Oczami Tris

- KIm jesteś - Zapytałam. Łzy spływały mi po twarzy, - Kim ty jesteś, do jasnej cholery!? - Krzyknęłam. 
- Jestem Isaac Gremory, hrabia rodu Gremory. Niedługo będę piastował tron Piekieł, na miejscu Szatana. Ale teraz jestem - Odgarnął fioletową grzywkę z twarzy - Twoim narzeczonym - uśmiechnął się oschle.
- Jak możesz być moim narzeczonym, skoro nawet cię nie znam? - Zapytałam i spojrzałam na niego wzrokiem pełnym nienawiści.
- Nasi rodzice, nasi DEMONICZNI rodzice - z naciskiem powiedział "demoniczni" - Zaaranżowali to - Uśmiechnął się - Pojawiłem się, żeby cię ostrzec przed jedną rzeczą - Spojrzał mi w oczy. Miały one piękny, szkarłatny kolor - Niedługo się pojawię, a wtedy nie będziesz mogła już uciec moja - Wyszczerzył zęby w uśmiechu - Mała świnko - Pstryknął palcami. Zniknął.

Nagle unoszę głowę i oddycham głęboko. Słychać głośno każdy mój wdech i wydech.
- Co to miało być? - Szepnęłam sama do siebie.  Wstałam i chwiejnym krokiem podeszłam do drzwi. Otworzyłam je. Miałam mroczki przed oczami. Szybko je przetarłam. 
- Co się stało? - U mego boku pojawił się Ruvel. Uśmiechał się.
- Nic niezwykłego - Odpowiedziałam - Wiesz gdzie... - Odgarnęłam grzywkę z twarzy - Wiesz gdzie jest Zero? - Spojrzałam na niego. 
- A cooo? - Podszedł bliżej.
- N-nic.... Naprawdę nic....- Wbiłam wzrok w swoje buty. Głos mi się łamał.
Czułam jak Ruvel wbija we mnie swój wzrok. Okropne uczucie. 
- NO weeź.. Weź mi powiedz. No powiedz mi - jęczał. Szturchał mnie w ramię.
- Wiesz co? - uniosłam głowę - Zero ledwo wyszedł ze szpitala. Wiesz co wtedy powiedziałam - Warknęłam.
- Ty chyba nie bierzesz tego na poważnie, bo.... - Spojrzałam na niego.
- Zero mnie uratował. Teraz ja będę go chronić. - Burknęłam. - Nawet jeżeli ty mi nie pomożesz.  Wsadziłam ręce do kieszeni spodni i odeszłam. Gdzieś musiał być.
Zamknęłam oczy i pomyślałam o nim.
- Zero... Gdzie jesteś... - Szepnęłam. Zobaczyłam go, jak przez mgłę, ale jednak. Szedł przez miasto. Nie... to był... most. Otworzyłam oczy i szybko pobiegłam tam gdzie kierowała mną intuicja.
 - Nie ja... Przecież nie mogę iść sama... -Jęknęłam. Wróciłam wzrokiem do rudowłosego. Wyglądał na lekko oburzonego. No w końcu zraniłam jego mocno zawyżone ego.- RUVEL! - Krzyknęłam.
- Co? - Mruknął


Oczami Kenji'ego 

Piłem i piłem. Piłem Piłem Piłem.
Aż się napiłem.
Chyba byłem dość pijany, bo nagle obudziłem się w rozbitym samochodzie, w koszulce z napisem "Ja <3 Vegas". Starałem się sobie przypomnieć co się działo.
 Ale co dzieje się w Vegas
Zostaje w Vegas.
Ciekawiło mnie co się dzieje ze Skarbeczkiem.

Aż mi się wzbierało na płacz, gdy sobie coś pomyślałem. Co mogło się dziać z Tris? Z moim Skarbeczkiem. Moim Maleństwem. Moim Prosiaczkiem. BEZ PROSIACZKA NIE MA PUCHATKA! CZY WY KIEDYKOLWIEK WIDZIELIŚCIE PUCHATKA, KTÓRY SIĘ SZWĘDAŁ BEZ PROSIACZKA? I TO PO PIJANEMU?!
Ten Puchatek schodzi na psy.....

Wróciłem do domu. Zmęczony. Zapity. Niedospany.
Miałem kaca, głowa mnie bolała. Potęga kacusia.

No ale z grubsza. Wróciłem do domu. Było koło 18. A tu Król co wyżej sra niż dupę ma i Złośliwy Paniczyk coś robią.

BEZ SKOJARZEŃ!
No nie wierzę, ludzie!
Powiedzieć "coś" i już ludzie mają nieczyste myśli.
To "coś" to latanie po domu w kółko i myślenie najprawdopodobniej o Tris.
Kaname miał wory, Łojojoj. Nie wyglądał tak książęco jak zwykle.
A Aaronek siedział na podłodze. Ręce mu drżały, a oczy miał czerwone od łez.
Żal było patrzeć.
- Wróciłem idioci - Burknąłem przekraczając próg.
Wiedziałem co czuł Aaron. Ja też to czułem.
Oboje czuliśmy tą stratę i ból. Oboje mocno przeżyliśmy śmierć Julii, chociaż on tego nie okazywał, nadal miał depresję. Ja uciekłem się do najgorszej ucieczki z najgorszych. Do alkoholu.
Alkohol goił moje rany. Pomagał na ból.
A kiedy jest aż tyle tego bólu, że nie można już go zagoić w żaden sposób, jak tylko śmierć?
Nie znam sposobu, jak się tego bólu pozbyć. Jak zagoić nacięcia na sercu zrobione ostrzem smutków i żalów. 
- Kenji - stwierdził Kaname. Usiadł na łóżko i nieobecnym wzrokiem patrzył na okno. Wiedziałem o czym myśli. Myślał o Tris.
Na ten widok sam zacząłem o niej myśleć.
A więc moje domysły:
Pierwsze co pomyślałem - poszła się pierdzielić z tym białowłosym, tak im dobrze że robią to tak sługo
Drugie - jest w szpitalu
Trzecie - Jakiś pedofil ją zaciągnął w krzaki i zgwałcił, po czym zadźgał.
Po trzecim zacząłem ryczeć. Położyłem się na łóżku i zacząłem walić w poduszkę pięściami, niczym mały gówniarz któremu się odmówi zabawki.
Jestem słodkim gówniakiem.
Łzy ciekły mi z oczu na poduszkę, a Księciunio to zauważył.
- Kenji - Wyrwał mnie z transu z udziałem łez, poduszek, łez wsiąkających w poduszkę, poduszek całych w moich łzach....  - co ty? Płaczesz? - Uniósł brew.
Powiem tak : chłop potrzebuje botoksu.
CZOŁO MU SIĘ RUSZA!
Nie tak jak normalnemu człowiekowi, tylko tak fiuu biuuuu.
- NIE KURWA! - krzyknąłem - Oczy podlewam! - Dodałem.
- Nie bądź taki agresywny - burknął Kaname - Aaron nic nie zrobił - Wstał. - A ty zamiast ryczeć, poszedłbyś szukać Tris. - Skrzywił się - Żałośnie wyglądasz. Bluźniercza pijaczyno - Mruknął na odchodne i wyszedł.
- Gówniarz - Powiedziałem gdy zniknął za drzwiami.
- Ma rację - Głos Króla był zachrypnięty.
- Co ci się stało, o Panie? - walnąłem.
- Zamknij mordę - warknął.
- Dobra, dobra. Co ty taki agresywny - Uspokoiłem go i położyłem się plackiem na łóżku.
Jestem pewien że w tamtym momencie, jakby to przekazać za pomocą min i akcji w anime, Aaron wyglądałby tak ----------------->

Tak wiem, bardzo, bardzo przystojny.
No normalnie aż bym przeruchał.











Zapewne Kaname wyglądałby tak ----->
Słooodki, nieprawdaż?
Aż się prosi o przytulasa, Paniczyk jebany.







A ja i tak najlepiej ----------------------------->

Zafapałbym sam siebie.


Możecie mi mówić Fapieros.













Ale wróćmy do tematu!
Po prostu to jest tak : Aaron - wkurzony w trzy dupy, Kanameczek - smutny jakby dziewczyna miała wolną chatę, ale nie może zamoczyć bo okresu jej się dostało, a ja - spanikowany, jakbym się dowiedział że jestem w ciąży z gejem.
Miło?
NIE! JASNA CHOLERA KURWA NIEDOROBIONA!
Nie jest miło!
- KISHIMOTO! - Przez okno wskoczyła Panienka Samantha i rzuciła się na mnie.
- Nie wiedziałem że jesteś aż taka napalona - Mruknąłem pod nosem.
- USPOKÓJ SIĘ! - Krzyknęła na mnie - WIEM GDZIE JEST TRIS! - dodała.
- NAPRAWDĘ?! - Mój głos był tak wysoki, brzmiałem jak trzynastoletnia dziewczynka. - GDZIE JEST?! GDZIE! POWIEDZ MI! - Wstała ze mnie, a ja poczułem jak znika jej ciężar. Wyszła na balkon i rozłożyła skrzydła.
Wyciągnęła rękę.
- Chodź - Rozkazała - Zabiorę was tam - Uśmiechnęła się.
Zerknąłem na Aaronka.
- Ale jak? - Burknąłem jak dziecko.
- A tak - Wyciągnęła nosidełko, jak dla niemowlaka tylko w dorosłych rozmiarach. - Ty w nie wchodzisz, a on mnie bierze na barana. Ja będę latać, a wy się trzymajcie - Wyjaśniła  i rzuciła mi nosidełko.
Nie mogłem pozwolić Aaronkowi dotykać jej nóg. Rzuciłem mu "podarek"
- Ty w nosidełku - Mruknąłem i wziąłem anielice na barana. Jej skóra była taka miękka. Aksamitna.
Aaron nosidełkiem przyczepił się do mnie.
- Nawet nie będę komentował idiotyzmu tej sytuacji - Powiedział.
Wznieśliśmy się w powietrze.
Przez chwilę zapomniałem o tym blond frajerze pode mną.
Włosy Sam rozwiewał wiatr.
- CHWILA! - wrzasnął blondasek - Co z Kaname? - krzyknął. Sam zamknęła oczy i westchnęła ciężko.
- Powiadomiłam go. Jedzie kilka metrów pod nami. Wypożyczył sobie samochód - burknęła.
Zerknęliśmy w dół. Czarna kropka z naszym szatynkiem w środku dotrzymywała nam tępa.
- A Gdzie jest Tris? - Dopytywałem.
- Jest w Zakonie. - Wyjaśniła - Takie miejsce w którym ludzie się szkolą do walki z demonami.
- Jak się tego dowiedziałaś?
- Wyczułam jej aurę. Użyła anielskich mocy, a tak  konkretniej Kenshutsu-ki - Wyjaśniła.

Oczami Zera

Poszedłem, jak jakiś naiwny debil, tam gdzie poprowadził mnie ten demon.
Na sam dół urwiska. 
- Tutaj są samobójcy. Możesz się nimi najeść do syta - Wyjaśnił z uśmiechem. Zerknąłem na niego - No co? - Burknął - Nie chcę żeby mój nosiciel był jakimś słabowitym wariatem  - Zaśmiał się chaotycznie.
- Zero - Krzyknął ktoś za mną. Odwróciłem głowę. 
Ze zbocza zjeżdżała Tris. 
- Co ona tu robi do jasnej cholery - Mruknąłem pod nosem. 
- ZERO! CO TU TU ROBISZ?!- krzyknęła. - Martwiłam się - Uściskała mnie. Stałem nieruchomo. 
Zerknęła na zwłoki nieopodal.
- Tris... Ja... nie .... - Zacząłem. Odsunęła się ode mnie. Podeszła do samobójcy. 
- A więc czujesz demoniczny głód - stwierdziła. Wyjęła nóż z kieszeni martwego i przebiła jego ciało. Włożyła rękę i zaczęła przegrzebywać jego zwłoki.- Wygląda na to że nie ma żadnego tasiemca i pasożyta - stwierdziła. Odwróciła głowę w moim kierunku - możesz jeść - dodała. 
Pokręciłem głową. 
- Nie zjem człowieka - odpowiedziałem - Nie jestem potworem. Nie jestem taką bestią jak te demony - Mój głos był zachrypnięty.  
Wyjęła coś z samobójcy.
- Mówisz? - Zapytała z lekkim uśmiechem - Ale po coś tu przyszedłeś - Wzruszyła ramionami. 
Podbiegła do mnie nagle i wepchała mi do buzi serce martwego - MASZ I ŻRYJ! - rozkazała. Upadłem na dupę. 
- Niezła jest - Zaśmiał się mój dręczyciel. 
- Musisz jeść - burknęła. Urwała zwłokom rękę i podała mi ją - musisz jeść, inaczej oszalejesz jak pozostali - burknęła. - Jedz, albo sama cię nakarmię - Burknęła.
- Ja... Ja potrzebuję krwi.. czystej krwi demona - Powiedziałem cicho. - Nie jestem takim potworem jak oni, żeby żreć martwe ciała. Nawet jeżeli nie musiałem nikogo zabijać - Wstałem i uciekłem. 
- ZERO! MUSISZ JEŚĆ! NIE CHCESZ CHYBA STAĆ SIĘ JEDNYM Z NICH! - krzyczała za mną - ZERO! JA...... - Dalej było coś niewyraźnego. Wdrapałem się na szczyt i pobiegłem nad jezioro. Przez chwilę siedziałem sam.
"O co mogło jej chodzić? Dlaczego mnie szukała?"  myślałem. Na te pytania nigdy nie poznam odpowiedzi.
Położyłem się na trawie.
Wiatr smagał moją twarz, tak delikatnie jak to tylko możliwe.
Zamknąłem oczy i się odprężyłem.


Oczami Tris

Zero uciekł. 
Krzyczałam za nim, jak jakaś głupia.
- ZERO! ZERO JA.... - Krzyczałam - Ja cię kocham - Powiedziałam. Upadłam na kolana. Moje łzy mieszały się z krwią na moich rękach. 
Dlaczego to zrobiłam?
Dlaczego go do tego zmusiłam?
- Nie... nie, nie nie! - Krzyczałam sama do siebie. 
- Jesteś bardzo, bardzo złą dziewczynką - Usłyszałam głos Rize, ale nigdzie jej nie było - Zdradzać własnego narzeczonego, chwilę po tym jak się o nim dowiedziałaś? Nie ładnie - Jej głos był przesiąknięty sarkazmem - Biegnij za nim. Może uda ci się go jeszcze zatrzymać - Dodała. 
Wstałam i pobiegłam w tę samą stronę co Zero.
"Nie mogę pozwolić mu umrzeć. Nie mogę. Nie mogę!" krzyczałam na siebie w myślach. 
W końcu w ciemności dostrzegłam małą, białą kropkę. 
To był Zero. 
Chociaż cały czas się ubiera na czarno, niebiesko, to jego włosy zawsze zdradzają jego położenie. 
- Zero - Uśmiechnęłam się do siebie. Podniósł się z ziemi i podszedł do mnie.
- Co tutaj robisz? - Jego głos był beznamiętny - Muszę być sam - Dodał.
Przypomniałam sobie, demon żeby nie zmienić się w w potwora musi pić krew. Krew potomka demona czystej krwi. 
(Od autorki: ten song by leciał w tle, gdyby to było anime :D ) 
- Jesteś córką szatana - zabrzmiało w mojej głowie. Znowu Rize. Ona to lubi mi się wbijać do mózgu - Możesz go uratować - dodała. 
Zdjęłam bluzę. Stałam tam w samej podkoszulce. Zaciągam otwór na głowę po obojczyk.
- pij - Rozkazałam mu.
- Nie zrobię tego - szepnął. 
Uniosłam dłoń ku ustom i przegryzłam skórę. Siorbnęłam trochę krwi, ale nie połykałam jej. Przybliżyłam się do niego. Nasze usta się spotkały. Przelałam krew w niego. 
- Pij - Warknęłam. 
- Nie wierzę - Szepnął. Przewrócił mnie na trawę. Usiadł na mnie. Trzymał w objęciach. 
Zbliżył usta do mojej szyi. Musnął ją delikatnie. Przeszedł mnie dreszcz. 
Przebił ją kłami. Wydałam z siebie ciche jęknięcie. Zacisnęłam usta i zamknęłam oczy. 
Pozwoliłam mu pić moją krew. 
Żeby przeżył.
Czułam że przestaje ją pić i odsuwa się ode mnie. Przewrócił się na bok i przyciągnął mnie do siebie. Palce wplątał w moje włosy i zaczął się nimi bawić. 
Pocałował mnie w czubek głowy. 
- Dziękuję - Szepnął. Chciałam ponieść głowę żeby zobaczyć jego wyraz twarzy, ale on mnie powstrzymał.
Zrozumiałam to. 
Płakał.
Nie chciał żebym zobaczyła jego łzy.
Wstał i podszedł do drzewa.
Uderzył je pięścią z całej siły.
Ręka mu krwawiła.
- ZERO! NIE! - Krzyczę. Trzymam jego rękę. 
"Jego krew jest na moich rękach" pomyślałam. 
- Tris dlaczego to zrobiłaś? - Zapytał. Spojrzał mi w oczy. Czułam że moja twarz płonie.
- Nie wiem - Zająknęłam się.
- Jak to "Nie wiem"? - Burknął. Przyparł mnie do drzewa i nie zamierzał wypuścić - Zapytam się jeszcze raz, dlaczego to zrobiłaś? - Jego głos był stanowczy. 
- Miałam swoje powodu - Odpowiedziałam cicho. 
- ALE JAKIE! - Wrzasnął. Zadrżałam z przerażenia. Nie znałam go od tej strony - Chcę wiedzieć, jakie to powody? Co ty? Kochasz mnie? - Uderzył pięścią w drzewo. 
- CO? NIE! - "Sama siebie okłamuję" przeszło mi przez myśl.
- Rozumiem - Uśmiechnął się  i mnie wypuścił - W takim razie, nie dawaj mi nadziei - Wziął mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą. 
- ZERO! Co ty robisz?! - stęknęłam. 
-Wchodź na barana - rozkazał - Musimy się pośpieszyć i wrócić do Zakonu - Był stanowczy.
- Ale twoja ręka...
- Nic z nią nie jest! - Powiedział głośno - Wsiadaj - Kucnął. Usiadłam na nim. Wziął mnie na barana. Wstał. Przycisnęłam głowę do jego włosów i mocno się w jego wtuliłam.
Jego włosy pachniały jeziornym powietrzem, trawą i.... i czymś jeszcze, czego nie mogę określić. 
Pobiegł szybko przez las. 
- Jak ty biegniesz? -Zapytałam.
- Na skróty. Straciłaś dużo krwi, Ruvel musi cię szybko opatrzyć - Mruknął. 
Zamknęłam oczy i mocno się go trzymałam.
Kołysało nim w takt walca.
Raz
Dwa 
Trzy.
Uśmiechnęłam się pod nosem. 
Wiatr rozwiewał nasze włosy. 
Jego śnieżnobiała "grzywa" (od autorki: patatajasz na swoim własnym unicornie, brawaaa!) 
- Jesteśmy - Powiedział wreszcie - Możesz zejść. - Zeskoczyłam z niego koślawo.
Byłam bliska wybicia sobie siekaczy. 
Złapał mnie w pasie.
- Niezdara - burknął. Postawił mnie na nogi - Uważaj co robisz - dodał. - Chodź - pośpieszył mnie. 
Pobiegłam za nim. 
Usłyszałam znajome głos.
- TRIIIIIIISIUUUUUUUUSIUUUUUUNIAAAAAAAAAAAA! - Krzyknął ktoś za mną. Odwróciłam się. 
- Kenji - powiedziałam z uśmiechem. Biegł w moją stronę, by mnie uściskać. 
Sprzedał mi wielkiego i ciężkiego miśka.
- Myślałem że więcej cię nie ujrzę - płakał jak dzieciak. pogłaskałam go po kasztanowych włosach.
- Nie martw się, jestem dzielna - odpowiedziałam z uśmiechem.
Zerknęłam za Kenji'ego. 
Ojciec rozmawiał z Fenrisem. 
Kaname stał w cieniu i spoglądał na mnie z uśmiechem. 
- Tris - Powiedział. Kenji mnie puścił.
Zerknęłam na Zera. Spoglądał na Kaname nienawistnym spojrzeniem. Z resztą Kaname nie był gorszy. 
- Kaname - Odpowiedziałam. 
Objął mnie w pasie i pocałował w policzek. 
Wiedział że przy tacie nie mógł sobie pozwolić na więcej. 
Odsunęłam go od siebie.
- Co się stało? - spojrzał na mnie, tymi niebieskimi oczami. 
- Ja.... Ja przepraszam ale... muszę pójść do lekarza... - Pokazałam mu rany na ręce i szyi.
- Co się stało? - Zapytał.
- Zwierzę mnie zaatakowało - Odpowiedziałam od razu. 
Odeszłam szybko. 
Nic mnie nie bolało. 
Po prostu nie chciałam być w objęciach Kaname. 
Nie przy Zerze. 
- Zero - Powiedziałam cicho - Zaprowadź mnie do Ruvela - Dodałam.
Podgarnął mnie ramieniem i poszedł ze mną w stronę pokoju Ruvela. 
- Od kiedy to jestem zwierzęciem? - Zapytał żartobliwie.
- Od dzisiaj - burknęłam. 
Koniec aktu I 

Od autorki:
I teraz zakończenie niczym w polsacie xD
Kogo obstawiacie? Z kim na koniec będzie Tris?
Wiem, to dopiero pierwszy akt xDD
Piszcie, piszcie xD 

Może zgadniecie xD 

czwartek, 30 kwietnia 2015

Rozdział 4

Budzą mnie dźwięki jakiejś głupawej melodyjki.
- "Pan Bober zginął, Pan Krecik zginął, no cóż zdarza się" - zabrzmiały w moich uszach dźwięki openingu z anime "Yahari Ore no Seishun Love Comedy wa Machigatteiru", Kenji ostatnio to ogląda w towarzystwie ojca. Wstałam i poszłam pod prysznic. Ta piosenka w kółko chodziła mi po głowie. "Pani krecikowa tańczy na grobach, chata wolna po chłopach" zaśmiałam się. "Będzie impra, i będzie disko"
- BOŻE! Co ten debil ogląda i to do tego od piątej. Ta głupawa pioseneczka wbiła mi się do mózgownicy i nie chce z niej wyjść! - Wrzasnęłam i zaczęłam walić głową w ścianę. Woda spływała po całym moim ciele. Zakręciłam wodę i wyszłam. spięłam włosy w warkocz i ubrałam się w niebieską spódnicę w kratę, białą koszulę na krótki rękaw i granatowy krawat. Założyłam długie, brązowe buty pod kolana i zawiązałam je. Weszłam do pokoju ojca.
- Tato... - Powiedziałam otwierając drzwi. Akurat kłócił się z Kenji'm o pilota. Oboje spadli z łóżka.
- Ty zwierzaku! Nie gdy dzieci patrzą! - Kenji oczywiście nie grzeszył inteligencją w swoich wypowiedziach, ale właśnie to w nim kochałam. Uśmiechnęłam się. Dostał z pięści w twarz od Aarona. Podeszłam do nich i pomogłam ojcu znowu wejść na łóżko a Kenji w tym czasie wstał i popędził do kuchni. Westchnęłam.
- Idę na miasto, chcesz coś? Jakieś ciastka, chipsy piwo... - Skrzywił się słysząc te słowa.
- Skąd masz pieniądze - Zapytał marszcząc brwi.
- Eee,,, Oszczędzałam? _ Uśmiechnęłam się pod nosem - A w każdym razie, ważne że hajs jest. To chcesz coś czy nie? - Skrzyżowałam ręce na piersi.
- A więc, ciastek mamy po uszy wystarczy zadzwonić po obsługę hotelową, chipsy są niezdrowe i szkodzą zdrowiu a piwo... wiesz że nie piję - Praktycznie nic o tobie nie wiem - Więc nie, niczego nie potrzebuję. - Wzruszyłam ramionami i wyszłam. Założyłam torbę na ramię. Poszłam do marketu. Wzięłam paczkę żelków i kilka najpotrzebniejszych rzeczy, Składniki do ciasta i poszłam do kasy. Czułam czyjś wzrok na sobie.
- O! Daj pomogę ci - Powiedział jakiś chłopak i zabrał mi torby. Miał brązowe włosy podchodzące pod czerwień i był ubrany na czarno.
- Eee kim jesteś? - zapytałam.
- Jestem... Nie pamiętasz mnie? - Odwrócił się. Twarz znałam, ale po imieniu pustka. Pokręciłam głową przecząco - A więc... trzeba zacząć od początku - Westchnął - Jestem Ruvel, przyjaciel Zera. Gdy zemdlałaś tak jakoś... uratowaliśmy cię. To ja się na ciebie rzuciłem z krzykiem, jakież to z ciebie wspaniałe zjawisko - zaśmiał się nerwowo - Przepraszam. - odłożył zakupy. Później pomógł mi je zanieść do hotelu. - A więc... Ile znasz Zera?
- No... nie wiem... Tak z tydzień, może dwa... - Ruvel się we mnie wpatrywał.
- NIe pamiętasz mnie, ale pamiętasz Zera. To dziwne - Stwierdził - Mnie łatwiej zapamiętać. Jestem dużo przystojniejszy - Wyszczerzył zęby w nienagannym uśmiechu - Żartuję. Dziewczyny wolą Zera. Taki nieposkromiony bad boy - Nasuwało mi się pytanie "Koleś, czy ty nie jesteś przypadkiem gejem?" ale powstrzymałam się od tego. Zatrzymał się przed hotelem i podał mi zakupy - Miło było Beatrice. DO następnego - Wsadził  ręce do kieszeni i poszedł. Był zbyt normalny jak na łowcę demonów. Odłożyłam zakupy. Zamknęła oczy. Usłyszała głosy.
- Ona jest teraz nasza, nie masz po co się martwić - Powiedział jeden demoniczny głos.
- I tak w to nie wierzę. Jest wychowywana wśród ludzi. Ma ich ciało i ich emocje. Nie jest taka jak demony - Drugi głos był o wiele bardziej skrzeczący - Musimy się jej pozbyć, póki anioły nie położą na niej swoich łapsk - Otworzyłam oczy. Pokręciłam głową próbując odpędzić do siebie złe myśli. Nie wiedziałam co zrobić. Wybiec, zostać, zamknąć się w sobie. W końcu zdecydowałam. Wybiegłam na dwór w panice.
- Jeżeli będę kłopotem oni zginą. Jeżeli sobie nie poradzę, oni zginął! Jeżeli będę sobą, ONI ZGINĄ! - Krzyczałam. Ludzie patrzyli na mnie jak na obłąkaną. Nagle ktoś mnie złapał. Wziął za rękę i przytulił od tyłu.
- Nie martw się. Nikt nie zginie  - To był jego głos. To był ten głos który chciałam usłyszeć! Ten głos którego tak potrzebowałam. Miałam nadzieję że więcej nie usłyszę tego głosu. - Ale nie możesz się poddać - Szepnął - Nie teraz. - Krwawe łzy zaczęły płynąć z moich oczu. Nie teraz Nie teraz Nie teraz Nie mogę się teraz poddać. Jestem w tej chwili bezsilna.  - Pomogę ci - Wyszeptał a ja zamarłam. Chciałam to usłyszeć już dawno Jak ten dupek ma mi niby pomóc? Odwróciłam się do niego.
- N.. Nie trzeba Zero - Powiedziałam. Chciałam wyrwać się z jego uścisku, ale nie mogłam. Czułam się tak bezpiecznie.
- Zamknij się - warknął - Pozwól sobie pomóc. - Mruknął. Stałam wpatrzona w swoje buty. - Przestań być taka głupia, i zacznij polegać na innych - Wydusił zachrypniętym głosem. Odwróciłam się. Co się stało z tamtym ponurakiem?
- Dlaczego... dlaczego teraz? - zapytałam.
- Ponieważ prędzej czy później Zakon cię wykryje, jeżeli do nas dołączysz nie będę musiał cię zabić - założył kaptur na głowę - Nie martw się, nie mam w tym żadnych zboczonych celów - Mruknął i się odwrócił - Odpowiesz mi łaskawie? Idziesz ze mną?
- Gdzie niby?
- Do siedziby Zakonu - Mruknął. Wyjął paczkę papierosów - Do Meksyku - Zapalił.
- Że.. Że co?
- To co słyszysz. Twoich ludzi też tam przyjmą, jako rodzinę przebywającego. Co prawda, będziesz musiała ostro trenować ale... chyba warto - Mruknął. Zacisnął ręce w pięści i patrzył  na mnie spod ciemnych okularów. - Idziesz na to? - Zapytał.
- Nie wiem... Nie wiem, nie wiem! NIE WIEM! - Zaczęłam kręcić głową próbując się zbuntować. Odwróciłam się i pobiegłam. Biegłam przed siebie. Nie liczyło się gdzie biegłam. Liczyło się żeby biec. Zatrzymałam się w pustej uliczce. Jakiś dzieciak gonił za szczeniakiem. - Pomogę ci! - Zawołałam. Pogoniłam za dzieckiem. Zatrzymało się w ciemnej uliczce. Nigdzie nikogo nie było.
- Głupia - Mruknęło dziecko. Z jego pleców wyłoniły się macki. Czerwone macki przesiąknięte krwią. Atakowały mnie. Skakałam. Robiłam uniki.
- Rize - Zaczęłam krzyczeć - Rize! Jasna cholera! RIZE! RIZE!- Wrzeszczałam. Macka demona rzuciła mną o ścianę. Dziecko podeszło do mnie i wgryzło się w moją rękę. Zwijałam się z bólu. Patrzyłam jak moja ręka krwawi a dziecko pławi się w jej szkarłatnym kolorze. Wtedy chłopiec zamarł i upadł na ziemię.
- To demon na poziomie zero... - Białowłosy podbiegł do mnie i pomógł mi wstać. - Zacznij uważać - Mruknął i spojrzał na mnie spod okularów. Zobaczył krwawiącą rękę - Poczekaj - Wziął nóż i odciął kawałek swojej bluzy. Obwiązał materiał dookoła mojej rany i zdjął okulary przeciwsłoneczne - Już dobrze? - Zapytał. Skinęłam głową. Wziął mnie na ręce - Rize możesz wezwać tylko w Autuum... - Mówił. Dzieciak się poruszył i jedna z macek uderzyła w wielki filar nad nami.
- ZERO! - Krzyknęłam. Ten spojrzał w górę i rzucił mnie jak najdalej a sam utknął pod metalem. Podbiegłam do niego kulejąc. - Zero, Zero.. ZERO! - Krzyczałam grzebiąc między metalowymi rurami. Wyciągnęłam jego ciało. Miał zakrwawioną całą głowę - Nie... - Zakryłam twarz dłońmi. Wyjęłam telefon. - Halo! Pogotowie? Był wypadek. Gdzie? Przy... - wyjrzała. Zobaczyła market o nazwie "Questo e perfetto" - W Centrum! - Wyjaśniłam - Proszę szybko przyjeżdżać! To sprawa życia i śmierci! Czyjej śmierci? Taki chłopak uratował mi życie! Przyjeżdżajcie! SZYBKO! - Krzyczałam. Padłam na kolana przepełniona bezsilnością. Wpatrzona w swoje pięści płakałam. - Gdzie jesteś Panie Boże, gdy jesteś Potrzebny? - Zapytałam cicho dławiąc łzy. Łkałam. Krew z mojej ręki spływała na chodnik. Czekałam na pogotowie. Nie wiedziałam co zrobić. W tej sytuacji byłam bezradna. Jedyne co mogłam zrobić to płakać.

Oczami Zera

Zamknąłem oczy i zobaczyłem ciemność którą rozjaśnił blask ognia z tamtego dnia. 
- MAMO! MAMO! - Krzyczałem wtedy. Patrzyłem na tamtego siebie. Zapłakany, zakrwawiony. Wyglądałem żałośnie. Westchnąłem i podszedłem do młodego. Patrzyłem jak płakał. Nie zauważał mnie. Pobiegłem do domu. CO się tam wtedy działo? Po co w ogóle się urodziłem w tym świecie?Skąd się wziąłem? Co miałem robić? W domu było jak wtedy. Demon wyrywający serce mamy, nie mogłem na to patrzeć. Diablice tańczyły dookoła niego skąpane w krwi mojej matki. To była dobra kobieta. Dlaczego więc ją zabili? Zacisnąłem zęby patrząc na to. Ręce ścisnąłem w pięści. 
- Dlaczego nic nie robisz? - Zapytał chłopiec który chciał zabić Tris - Gdybyś chciał.. To byś mógł ja teraz uratować - Powiedział. Miał fioletowe włosy i wory pod również fioletowymi oczami. Typowy demon który się stoczył. 
- Ponieważ nie jestem z tego świata - Westchnąłem - To się nie dzieje naprawdę, tylko w moim łbie...
- Twoja ignorancją mnie denerwuje - Rzucił - Chodziło mi o to, dlaczego wtedy jej nie uratowałeś. Gdybyś spróbował, zwyciężyłbyś. - Wyjaśnił i się uśmiechnął ściskając misia. Uśmiałem się.
- Byłem tylko dzieckiem! 
- Uważasz że dzieci są słabe? - Jego głos był bardzo poważny i wyprany z emocji - W takim razie ja muszę być jakiś dziwny. - Wzruszył ramionami - Własnoręcznie zabiłem zabójców mojej matki po czym spaliłem ich zwłoki by zataić morderstwo - Mruknął. Wtedy wszystko zniknęło. Na chwilę się obudziłem. 
- To jedyna nadzieja. - Powiedział lekarz.
- Ale to nie jest pewne... - Mówił drugi
- Warto spróbować - Zmęczony zamknąłem oczy. Ponownie otworzyłem je w czasie operacji. Ludzie rozcinali mi skórę. Przeszywał mnie ból, ale nie miałem siły nawet jęknąć z bólu. Poczułem jak coś się we mnie zmienia. 
- Od tej pory, będziesz moim sprzymierzeńcem - Powiedział Dzieciak i stanął u mego boku. Świat to była nicość. Biała i pusta nicość. - Będziemy razem pracowali, i nic nie stanie nam na drodze ale...
- Zabijam takich jak ty - Warknąłem. 
- To trudno - Uśmiechnął się. Od tamtej pory nie jestem człowiekiem. 
Jestem Brudny.
Splugawiony.
Splugawiony bo
Mam w sobie plugawość demona
Zostałem skażony
Przez to cholerstwo

Już nie jestem człowiekiem.

Oczami Tris


- Zero... Dlaczego Zero? Dlaczego on?! - Zaczęłam się drzeć. Usiadłam w poczekalni w szpitalu i Podkuliłam nogi. Musiał przeżyć. Musiał! Mieli mu przeszczepić coś z tego demona.
- CO jest? Przyjechałem najszybciej jak mogłem - Przede mną staną Ruvel. Spojrzałam na niego smutnymi oczami. - Nieeee... to nie możliwe! Zero... Zero tu jest? Wyladował w szpitalu? Niezniszczalny Zero? - Przeczesał włosy palcami. Był bliski płaczu.
- Każdy ląduje w szpitalu. Każdy człowiek.... Każdy bywa ranny...
- ALe nie on! - Przerwał mi - On nie jest człowiekiem! - Krzyknął - Jego ojciec był demonem! Złodziejem dusz. - Spojrzał na podłogę po czym znów na mnie - Zabili go za to. Tak samo jak demony próbują zabić Zera za to że... - Po raz pierwszy zobaczyłam w Ruvel'u powagę - On jest synem demona i człowieka. - Wyjaśnił - Takich się zabija! Mają w sobie nie dość że Iskrę Bożą to do tego moce piekielne! - Znów się zdenerwował - Demony go niedługo dopadną, zwłaszcza gdy jest ranny, teraz stanowi dla nich łatwą zdobycz - Czułam jak moje ciało się rozpada. Wstałam.
- Ja... - Podniosłam głowę - Ja go obronię! - Wykrzyknęłam a Ruvel zamarzł - Jestem silna, dam sobie radę. Mnie piekło nie ruszy, boją się - Wzruszyłam ramionami - Mam przy sobie Rize, Ona obiecała mi pomóc. Już nie raz dowiodła swojej wierności, więc... - Podeszłam do niego - Mamy szansę - Powiedziałam.
- Jest jeden minus - Uśmiechnął się smutno - Zero musi pić krew demona czystej krwi. Inaczej zamieni się w tego potwora który cię zaatakował. A wtedy... - Westchnął ciężko - Będziemy musieli go zabić. - Nie wiedziałam co powiedzieć. Bałam się o Zera. Naprawdę. NIe wiedziałam co począć. Czyli ze to miał być jego koniec? Poświęcił się dla mnie, musiał przeżyć. MUSIAŁ!


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dwa tygodnie później

Już dwa tygodnie Zero leży w szpitalu. Nie wiedziałam co z nim jest. Nie chciał nikogo widzieć. Czyżby bał się że kogoś skrzywdzi? Że wpadnie w furię i kogoś zje?
Wstałam i ubrałam się. Nawet nie jadłam śniadania. Poszłam do szpitala po Zera. Miał tego dnia wyjść. Weszłam do jego pokoju. Spał. Wyglądał uroczo. Odgarnęłam włosy z jego twarzy. Zdjęli mu niedawno szwy i wszystko się ładnie zagoiło. Patrząc na niego uśmiechałam się.


Oczami Zera 


- Zero? - Obudził mnie miły i delikatny głos Tris. Patrzyła na mnie z troską. Uśmiechnąłem się nieumyślnie. - Wszystko dobrze? - Zapytała. Skinąłem głową i wstałem. - Nie... Lekarz kazał ci leżeć...
- W Zakonie mam lepszych lekarzy - Mruknąłem i spojrzałem na siebie w lustrze. Jedno oko było przykryte bandażem.
- Musieli cię... z operować. Miałeś naruszone niektóre narządy... Przeszczepili ci je od tamtego chłopca...
- Mogli tego nie robić - Warknąłem.
- Ale byś umarł - podniosła głos.
- Nie rozumiesz? Teraz jestem splugawiony! To dla mnie jak plama na honorze - Krzyknąłem. Patrzyłem w jej przerażone oczy. Była bliska płaczu.
- Nie chcę żebyś odszedł przeze mnie - Powiedziała i zacisnęła ręce w pięści - Za dużo osób już przeze mnie zginęło! NIE CHCĘ ŻEBYŚ DO NICH DOŁĄCZYŁ! - Nie mogłem zrobić nic poza uściśnięciem jej. Przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem.
- Nie musiałaś tego robić - Powiedziałem. - To przecież ja się zobowiązałem cię chronić, nie na odwrót - Przez chwilę staliśmy w ciszy. - Chodź. Ogarniemy się i jedziemy do zakonu - Wskazałem i zdjąłem koszulkę. Czułem jej wzrok na sobie - Panience Beatrice podoba sie to co widzi? - Zapytałem ponury.
- Cco.. NIE! NAWET NIE WAŻ SIĘ MÓWIĆ TAKICH RZECZY! - Wrzasnęła.
- Ledwo co byłaś dla mnie milutka i już wrzeszczysz? Kobiety są takie zmienne - Mruknąłem pod nosem zakładając buty.- WIem co myślisz na mój temat. I nie przeszkadza mi to - Uśmiechnąłem się - Idziemy naleśniku - Popędziłem.Wyszedłem ze szpitala. Na dworze czekał na mnie Ruvel.
- Witaj bohaterze wieczoru. Jak tam? Panienka w opałach odwdzięczyła ci się? - Puścił do mnie oko a ja rzuciłem w niego nożem.
- Zamknij mordę i jedź. - Warknąłem. - Tris siada z tyłu - Pokazałem jej miejsce. Zdecydowanie wolałbym jechać sam, ale no cóż, aktualnie nie jestem do tego zdolny. Oczywiście nic nie przebije samochodu Ruvela pomalowanego na jaskrawy pomarańcz który był do tego w kwiaty w innych oczojebnych kolorach. Westchnąłem siadając na skórzanym fotelu. Czułem się jakbym jechał w jednym samochodzie  z męską wersją barbie.
- Brum brummmm - Powiedział przekręcając klucz i naciskając pedał gazu.
- Przymknij się silniczku. Zmarnuj swoją energię na chłopców w zakonie - Mruknąłem pod nosem opierając głowę o brzeg fotela. Rzuciłem Tris sok porzeczkowy. - Jesteś słaba, żeby się szybciej zregenerować musisz pić ją codziennie - Wyjaśniłem - Desko - Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Poluźniłem przepaskę na oko. Widziałem że dziewczyna patrzy na mnie jak na opętanego. Ale no cóż, tak już bywa. W końcu aż tak się nie mijam od prawdy.

Oczami Tris

Całą drogę głównie Ruvel gadał. Ja się wyłączyłam w połowie, a Zero był wyłączony całą drogę, a on mimo to gadał i gadał. Gadaj zdrów, i tak nikt nie słucha. 
- Przepraszam... Jesteś pewien że dobrze jedziemy - Zapytałam go nagle - Bo co jak co, ale nie zaszkodziłoby się zatrzymać - Wskazałam głową na Zera - Wydaje mi się że on ma ochotę odwiedzić Zamtuz - (Zamtuz - dom publiczny, burdel)
- Przepraszam, ale ja wolę swój harem - Mruknął pod nosem i znów usnął. Jak dziecko. Wyglądał uroczo. 
- A więc moja droga... - Zaczął Ruvel - Boisz się mnie? - Otworzyłam szerzej oczy - Chodzi o to że jestem kapłanem i egzorcystą a ty w połowie demonem więc wiesz... powinnaś się bać. Rany zadane demonowi przez egzorcystę się nie goją - Odwrócił się i uśmiechnął - WIęc bądź grzeczna - Wyszczerzył się. 
- Patrz na drogę gówniaku - Warknął przez sen Zero. Obserwowałam go. Był jakiś inny. Bardziej skryty. 
- TO TU! - Krzyknął Ruvel i się zatrzymał przed wielkim budynkiem niedaleko miasta - Oto Zakon! - Pokazał go majestatycznym ruchem - Możecie podziwiać jego zajebistość gdy ja będę się kąpał...
- W morzu twojej zajebistości? - dokończył Zero a egzorcysta skinął głową i popędził niczym gazela. 
- WItaj w Zakonie - Białowłosy zsuną czapkę na głowę i wziął walizki. Wprowadził mnie na dziedziniec. 

niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 3

-Tata dzisiaj wychodzi ze szpitala... - Powiedziałam sama do siebie w lustrze. Wolałabym żeby zamiast niego to mama wychodziła. Żeby to ona była obok. Jutro jest jej pogrzeb. Jutro zobaczę ją po raz ostatni. Jutro już jej nie będzie. Podeszłam do biurka. Było tam nasze wspólne zdjęcie. Miałam nie więcej niż pięć lat. Starałam się powstrzymać łzy. - Mamo.... - Nie udało się. Poszłam do łazienki żeby się wypłakać. Usiadłam na klapie od kibla i podkuliłam nogi. Zaczęłam płakać krwią.
- TRIS! Zaraz wychodzimy! Wszystko dobrze? - Usłyszałam zza drzwi Kaname. NIe chciałam iść Chciałam tam zostać i mieć w końcu świętu spokój od tego pojebanego świata! Dlaczego ja? DLACZEGO TO KURWA MUSIAŁAM BYĆ JA?! Widziałam ja mój dom płonie. Widziałam jak cały mój świat płonie! Mogłam spłonąć razem z nim! NIE CHCĘ ŻYĆ DO JASNEJ CHOLERY!
Wstałam. Oparłam się o umywalkę. Spojrzałam na swoje odbicie. A więc tak to jest być potworem?
Spojrzałam jeszcze raz. Pełno krwi.... Wszędzie krew. Krew na ścianach. Krew na lustrze. Krew na moich rękach...
- NIE! - Krzyknęłam. Wzięłam do ręki suszarkę do włosów i rozbiłam lustro. Upadłam na podłogę. Moje kolana ronione były ostrymi odłamkami.
- TRIS! - Do łazienki wbiegł Kaname - Co się stało? - Spojrzałam na niego spode łba. - Em... chyba się myłaś... ja poczekam... na zewnątrz... - Wskazał na drzwi. Gdy wychodził złapałam go za rękaw. Odwrócił się.
- Nie zostawiaj mnie - Powiedziałam przez łzy. - Nie zostawiaj mnie... Proszę - Zerknęłam na niego. Patrzył na mnie wielkimi oczami. Pomógł mi wstać.
- Nie zostawię cię - Powiedział i przytulił mnie - Nie zostawię cię. Skąd ten głupi pomysł? - Nie odpowiedziałam. Wtuliłam się w niego bardziej.Zamknęłam oczy.
- "Przyjdź szybko tutaj i spróbuj
oddać swoją pamięć ciemności
Nic ci nie zostaje
W chwilach cierpienia
Więc czemu się wahasz?

Obierasz teraz bardzo krętą ścieżkę
Czy właśnie tak ma wglądać szaleństwo
Pomalujemy ten świat krwią
W tę jakże piękną noc" - Usłyszałam przy moich uszach. To nie był nikt w pobliżu. To było  mojej głowie. - Enamel zaprasza - Znów straszny, demoniczny głos wbił mi się w głowę.
- Moje wspomnienia są straszne, a krzyki wydobywające się z nich są na twoich dłoniach i
Pochodzą z Enamelu gdzie żyją wszyscy umarli - Powiedziałam pod nosem. Enamel... co to za miejsce? SKĄD WIEDZIAŁAM CO TO JEST DO JASNEJ CHOLERY!?
- Co? - Zapytał.
- Nic.... - Powiedziałam. - Chodźmy po tatę. - Uśmiechnęłam się bezradnie.
- Aaron wychodzi za pół godziny.... - Jąkał się.
- To co? Poczekam na niego - Przerwałam mu. Odsunęłam się i wyszłam. Słońce raziło. Szłam przez ulicę. Cały czas czegoś wyglądałam. Ale czego? Dobre pytanie. Nie wiem.

Oczami Zera

Siedzę pod drzewem gdy inni w stołówce opijają się piwskiem i posuwają się nawzajem. Co w tym lepszego? Nie chcę być zgwałcony przez jakąś laskę.
- Co ty tutaj tak siedzisz? - Przyszła Trish i usiadła naprzeciw.
- Nie chcę być zgwałcony przez chłopaków, jeżeli chcesz wiedzieć. - Mruknąłem pod nosem.
- Dobra, a teraz mów prawdę. O kim myślisz? - Trish była 38-letnią kobietą, od zawsze (chyba) podkochiwała się w Fenrisie, ale on i tak nie zwracał na nią uwagi.
- Szczerze? - Spojrzałem na nią kątem oka - myślę o tym, że pewnej trzydziestoośmiolatce muszę skopać tyłek, za wtrącanie nosa w nie swoje sprawy - zsunąłem kaptur na głowę a rękę schowałem jeszcze głębiej w kieszeni.
-Kłamiesz - Stwierdziła. - Kiedy kłamiesz przegryzasz górną wargę. - Trish była dla mnie jak starsza siostra. Nie była przyjaciółką, tylko siostrą. Głupią, wnerwiającą, wyciskającą z kasy siostrą. - No weź... mi nie powiesz? Swojej Trishuni? - Zapytała. Wstałem.
- Nie chcesz wiedzieć - Powiedziałem. Wsadziłem ręce do kieszeni spodni i poszedłem w stronę wyjścia z dziedzińca.
- TO IDŹ SZCZYLU! - zawołała. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wsiadłem do samochodu i pojechałem na miasto.
- Coś się święci.... - Powiedziałem sam do siebie naciskając pedał gazu. (wiem co powiecie "Hahaha! Który pedał? Bo ja tam widzę jednego białowłosego". Tak tak wiem, bardzo śmieszne, aż sie zeszczałem")

Oczami Tris

Wyszłam na miasto. Musiałam się przejść, oswoić się z myślą że ojciec wraca dzisiaj. W dzień w którym stanie się coś złego. Kaname siedział w hotelu i pilnował Kenji'ego, chociaż nie chciał, ale potrafię być bardzo przekonująca. Byłam w jakimś sklepie i kupiłam produkty na obiad powitalny dla ojca. 
- Nie uciekniesz, moja droga. Nie pozbędziesz się naszej woli. Nie uwolnisz się! - znów usłyszałam ten straszny głos. Świat się zamazywał. Ból w sercu.
- POMOCY! POMOCY! - wołałam. Ludzie patrzyli na mnie jak na obłąkaną. Poczułam kujący w piersi. Przyłożyłam ręce do serca. Z bólu przymknęłam oczy. Łzy zaczęły płynąć z moich oczu. Nie wiedziałam gdzie idę, dlaczego wciąż idę.... Dlaczego w ogóle idę? 


10 lat wcześniej

- Mamusiu! Mamusiu! - wołałam. Biegliśmy z Kaname po plaży w stronę mamy. Mieliśmy po dziesięć lat, to był jeden z nielicznych dni w które mogłam wyjść na dwór. 
- Tak, słowiku? - Zapytała uśmiechając się. 
- Opowiesz nam historię? - Kaname nadal był cicho. To ja za niego mówiłam, wyrażałam emocje za nas dwoje.
- Historię... Niech pomyślę... niech pomyślę... - Udała że rozmyśla nad tym co opowiedzieć - Może.... Może Legendę o Życzeniu w butelce? - Zawołała triumfalnie.
-Życzeniu w butelce? - Nie za bardzo rozumiałam o co chodzi.
- Tak. Historia opowiada o pewnej pięknej dziewczynie która była księżniczką. Miała ona brata bliźniaka z którym zostali rozdzieleni zaraz po narodzinach. On się szkolił na rycerza, za to ona była uczona i wychowywana na królową! Często się spotykali, właśnie na tej plaży. Gdy Mieli dwanaście lat, postanowili wziąć małe butelki, po jednej na głowę i napisać na karteczkach swoje największe życzenie. Podobno, jeżeli butelka do ciebie wróci, marzenie się spełni. Tak przynajmniej tłumaczył jej brat. Rok później musiał wyjechać na szkolenie rycerskie. Wtedy młoda królewna poszła na plażę z butelką i kartką, na której była napisane "Być na zawsze z Senrim". Dziewczyna czekała, latami, miesiącami czekając aż buteleczka wróci. Gdy znów dostała w swoje ręce butelkę, stanął za nią Senri i powiedział "Kyrie, wróciłem". Dziewczyna nie posiadała się z radości. Rzuciła się na brata by go uściskać. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej - Chcecie spróbować? - Dodała. Oboje skinęliśmy głowami. Mama zaczęła grzebać w torebce w której znalazłam dwie butelki po soku żurawinowym - Trzymajcie. Poczekajcie jeszcze chwilę.... - Oddała na  butelki i zaczęła szukać czegoś w torbie (znowu), po czym wyjęła notes i wyrwała z niego dwie kartki. Wyjęła jeszcze po długopisie dla nas obojga. Pobiegliśmy do najbliższego kamienia żeby napisać życzenie.


Chwila dzisiejsza

- Czyżbyś i wtedy kłamała? - Zapytałam ni to siebie, ni to mamy, na tyle cicho by nikt nie słyszał. 
- UWAŻAJ! - Usłyszałam znajomy głos wyrywający mnie z transu. Ktoś mnie pociągnął za ramię i przyciągnął do siebie. 
- Co-o? - Zapytałam. Spojrzałam w górę. To był Zero.
- Potrąciłby cię - Powiedział. Nie patrzył na mnie. Jego szare oczy były smutne. 
- NIE! - Zaczęłam krzyczeć - Zostaw mnie, zostaw! - Zaczęłam się szamotać.
- Cóż za fatalne maniery - Westchnął. Odsunęłam się od niego. 
- Powiedziałam, zostaw mnie. - Krzyknęłam.
- Ludzie się gapią - Warknął do mnie - Przepraszam kotku, obiecuję ze więcej się nie spotkam z tym idiotą Jeff'em, ale proszę tylko żebyś mi wybaczyła - Powiedział. Widziałam że gra. - Udawaj - Szepnął. Podeszłam do niego.
- Wybaczam - Powiedziałam nieśmiało. Przysunął mnie do siebie i uściskał. 
- Dziękuję - Powiedział cicho, ale na tyle głośno bu ludzie dookoła słyszeli. Obejrzałam się. Ludzie już się na mnie nie gapili jak na niedorozwiniętą, ale za to na nas jak na... zakochaną parę? Można to tak nazwać.
- Okey... to jest dość dziwne.... - Powiedziałam. 
- Ja spadam. Muszę zapierniczać nie wiem gdzie, ale gdzieś na pewno. Nara, naleśniku! - Powiedział i odszedł zostawiając mnie samą. Jego białe włosy przykrywał kaptur.Spojrzałam na moje buty. Na moje ręce. Zakupy były porozrzucane po ulicy. Schyliłam się i zebrałam owoce i warzywa. Wtedy zaczęło padać. 
- Gorzej już być nie może - Stwierdziłam. Obejrzałam się za Zero. Stał i patrzył na mnie. Szybko zwróciłam wzrok na zakupy - Głupia! - Powiedziałam sama do siebie. Zebrałam wszystko do torby, i poszłam. Zobaczyłam chłopca z czerwonym balonikiem. Przed oczami pojawiły się mroczki. Chłopiec spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Miał różnobarwne tęczówki. Jedno oko niebieskie a drugie czerwone. Cały świat zaczął się rozpadać i pojawiać na nowo. Jedyne co zostało, to ten chłopiec.
- Dlaczego? - Zapytał ponurym głosem. - DLaczego chcesz mnie zniszczyć? - Chłopiec nie wyglądał mi na demona. Zwłaszcza z tym małym, białym króliczkiem w prawej ręce i bluzce z samochodzikiem.
- Ale... Ja nie chcę - Powiedziałam przez łzy. - Sama mam rodzinę, sama mam przyjaciół... tylko oni się dla mnie liczą - Na te słowa demon zaczął się śmiać psychopatycznie. Odwrócił się i w mgnieniu oka przybił mnie do ściany.
- Demony nie maja uczuć - Warknął - One nie są zdolne do kochania. One nie mogą nikogo kochać. Na nikim im nie zależy - Powiedział. Rzucił mną o ścianę i upadłam. Skuliłam się z bólu - Jesteś żałosna. Wymiękasz nawet gdy użyję minimum swojej siły. - Podszedł do mnie - Brzydzę sie takimi jak ty - Wysyczał. Zaczął mnie kopać. W głowę, w brzuch, w nogi, w kark... wszędzie. 
- Ri...ze... - Stęknęłam. Nie wiedziałam co zrobić. Nie wiedziałam nawet CO robię. Wstałam. Z moich pleców wyłoniły się krwawoczerwone skrzydła a paznokcie zmieniły się w pazury. 
- Czy jesteś gotowa do ataku - Usłyszałam spokojny i głęboki głos kobiecy. Obok mnie stała czarnowłosa piękność w sukni koloru jeszcze głębszej czerni niż jej włosy. 
- Tak - Odpowiedziałam cicho.
- Dobrze - Odpowiedziała. Wtedy zniknęła a ja się czułam jakby we mnie był ktoś poza mną. Moje nogi mimowolnie biegły. Nie miałam zamiaru biec, ale jednak. Zrobiłam salto nad potworem. Z moich skrzydeł zaczęły wystrzeliwać kryształy. Z gracją wylądowałam na twardym gruncie. Sięgnęłam po miecz z tyłu pleców. 
- A teraz... - Powiedział głos zmieszany z moim - Demonie, sprzeciwiłeś się swemu panu - Moja twarz mimowolnie się uśmiechała - Teraz w imieniu rodziny Nyran, skazuję cię na potępienie - Połączenie naszych głosów było donośne. Uniosłam się w powietrze. Miecz zaczął Zmieniać się w topór. Wzięłam zamach i fala uderzeniowa topora zamieniła potwora w pył. Stanęłam na ziemi a u mego boku pojawiła się kobieta.
- C.. co ty zrobiłaś? - zapytałam.
- Wezwałaś mnie - Uśmiechnęła się - A ja się pojawiłam na twe wezwanie... ale widzę że nie wiesz o co chodzi - zaśmiała się pod nosem. - Muszę ci to wszystko wyjaśnić, ale przyda ci się to dopiero później... - Powiedziała. 

Oczami Zera

- Głuptas - Powiedziałem pod nosem widząc jak ta dziewczyna się bawi z zakupami. Uśmiechnąłem się pod nosem. Zaczęło padać. Ta to ma pecha. Gdybym miał dwie kurtki, dałbym jej jedną. Ale ja niestety nie miałem żadnej, nosiłem bluzę i ona mi wystarczyła. Przeszedłem przez ulicę i spojrzałem przez ramię na dziewczynę. Nagle zniknęła. Znów ją wciągnęli w to gówno, pieprzę, co za dziewucha. Wyjąłem telefon. - Halo, Ruvel? - Ruvel to mój dobry kumpel. Tyle ze ja sie szkoliłem na paladyna a on był mistrzem egzorcyzmów - Potrzebuję pomocy - Objaśniłem mu tyle ile powinien wiedzieć. 
- A więc o jakiej cholernie ważnej sprawie mi mówiłeś przez telefon? - Zapytał. Oczywiście musiał mnie śledzić, zawsze go wysyłają na przeszpiegi. 
- Przenieś mnie do tego no... 
- Jeszcze nie nauczyłeś się wymawiać tej nazwy? To bardzo łatwe! - Powiedział szczerząc zęby w tym swoim głupawym uśmieszku.
- Przypomnij mi, dlaczego się przyjaźnimy? - Zapytałem. 
- Bo.... bo jestem głupi... i ty też... - Wyjaśniał. Miałem ochotę poderżnąć mu gardło. 
- To jak, zabierzesz mnie do tego zajebiście gównianego miejsca? - Pośpieszałem go.
- Ah tak... POLECIMY TAM NA MOIM RÓŻOWYM JEDNOROŻCU! - Taaa.... Ruvel : typowy gej. - Już się za to zabieram - Powiedział nadal się śmiejąc. 
- Zbieraj się! - Popędziłem. Zrobił na chodniku graffiti, które było portalem do Autuum. 
- Masz! oto moje dzieło! Jestem, taki dumny - Jego głos był przepełniony udawaną dumą. Stanąłem w okręgu.
- Dzięki pedale - Na odchodne pokazałem mu fuckera. 


Oczami Tris

- Jesteś Tris Warner tak? - Zapytała kobieta, jakby chciała się upewnić.
- No tak...
- Jeżeli chcesz wiedzieć, to nie jesteś człowiekiem - Jej ton był dziwnie spokojny - Twoi pseudo rodzice... są ludźmi...
- Zaraz! - Przerwałam jej - Pseudo rodzice? 
- Przykro mi to mówić, ale nie jesteś krew z krwi z rodziny Warnera. - Stwierdziła. - Twoim ojcem jest Mundus, król demonów i Lysnadra, królowa aniołów - Wyjaśniła -  Ten związek miał być układem zawierającym pokój, a ty miałaś ten pokój przypieczętować. Ale... twoja matka bała się o ciebie - Spojrzała na mnie pustymi oczyma - Oddała swój płód panience Julii, dzięki czemu rozwijałaś się w jej łonie mając w sobie geny anioła i demona - Co najlepsze jest w tym co gadała?  Że nie zrozumiałam nic a nic. - Rozumiesz? - 
- Nie! Możesz powtórzyć?   Po proszę od momentu w którym mówisz "Przykro mi" -  Widziałam jak złość maluje się na jej twarzy. 
- Ugh! Trzeba było uważać - Warknęła. - Teraz przejdziemy do części o pionkach... - Co ona? miała zamiar uczyć mnie jak grać w warcaby? - Najpierw nazwij wszystkie pionki. 
- Eee Pionek, Skoczek, Goniec, Wieża, Hetman Królowa i Król - Wymieniłam. 
- A wiesz czym są pionki w świecie demonów? - Zapytała z lekkim uśmiechem.
- Eee przyrządami do gry - Walnęłam od czapy. Tak, bardzo genialna ja, normalnie brak słów (innym) na mój intelekt. 
- Nie... Pionki to słudzy. W każdego sługę inwestujesz jednego albo więcej pionków, wtedy dostaje moc i daną pozycję - Wyjaśniła. - Jeżeli chcesz wiedzieć, przez to że wtopisz w kogoś pionka, ta osoba ma również taką pozycję w Sasikvdilo t’amashi...
- W czym? - Skojarzyło mi się z sosie w zasmażce... 
- A więc... Wytłumaczę ci to w bardziej ziemski sposób... - Przeczesała włosy palcami -Czytałaś Igrzyska śmierci? - Skinęłam głową - No to Sasikvdilo t’amashi to takie Igrzyska, tyle że demoniczne, no i są drużyny a nie że każdy zabija każdego... rozumiesz? - w końcu jej nauki do mnie dotarły. ŚWIĘTO! - No i zamiast ginąć demony lądują w uzdrowisku - Wyjaśniła - Wszystko jasne?  Zapytała. Wtedy przed moimi oczami przeleciała kula z pistoletu.
- Zero? - Zaczęłam rozglądać się na wszystkie strony.
- Tutaj - Z dachu zeskoczył białowłosy - Co ty robisz z tym demonem? - Zapytał oschłym głosem.
- Em.. Ee - Zaczęłam. Rize się uśmiechnęła.
- Jak widzę, jest tutaj i mój ulubiony z zakonu, panicz Zero - Wywnioskowała.
- Nie nazywaj mnie paniczem - Warknął przystawiając jej nóż do gardła.
- Zero, nie zrób jej krzywdy - Powiedziałam.
- Nie... Myślisz że jak poprosisz to ustąpię...
- To nie jest prośba. Natychmiast odejdź - Mój głos był twardy i silny a ton był brutalnie stanowczy.
- Nie będziesz mi rozkazywać - Syknął. Zabrał ostrze sprzed gardła - Jeżeli chcesz wiedzieć przyszedłem ci pomóc, nie wiedziałem że będziesz pić herbatkę z demonem - Wywnioskował.
- Przyzwała mnie. - Powiedziała dumnie Rize - Panienka Beatrice ma dar. Nie wiesz jak potężna jest - Uśmiechnęła się do niego. Zero wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą.
- Idziemy. - Zarządził i poszliśmy do dziwnego, świecącego pentagramu. Stanęliśmy na nim. Świat zaczął wracać do pierwotnego kształtu. Wszystko dookoła zaczęło wirować.
- S..Słabo mi.. - Upadłam. Złapał mnie. Nade mną pojawiła się jego twarz. Wszystko zaczęło się przekształcać w przerażający świat. Nie było już Zera, byłam tylko ja i żadnej żywej duszy wokoło. Dookoła miejsca w którym siedziałam były góry kości. Ludzkich, zwierzęcych i wiele, wiele innych.
- Beatrice Katherine Rin Cordelia Warner - Nigdy nie słyszałam kogoś kto by mówił na mnie we wszystkich imionach. To było zbyt dziwne. - Dziedziczka rodu Nyran, czy jesteś gotowa złożyć przysięgę? - Jaką przysięgę? Jasna cholera, nie przygotowałam się! - Po prostu powtarzaj moje słowa, i nie bluźnij, to bardzo niegrzecznie - Powiedział. To nie był ten głos który zazwyczaj słyszałam w mojej głowie. O był głęboki i spokojny, nie taki jak potwora. - po prostu powiedz "przysięgam" i będzie z głowy- chyba chciał mnie szybko mieć z głowy - Beatrice Katherine Rin Cordelio Warner, czy przysięgasz dobrze reprezentować ród Nyran, walczyć w imieniu demonów, niszczyć naszych wrogów i przynosić sprawiedliwość, swoje moce wykorzystywać tylko dla dobra Piekła i swoich poddanych i nie nadużywać ich włącznie do własnych celów? Czy przyrzekasz? - Skończył wypowiadać formułkę.
- Przysięgnij, inaczej cię zabiją - W mojej głowie zabrzmiał głos Rize. - Jeżeli odmówisz zginąl też twoim przyjaciele... więc... oni doskonale wiedzą co robić żebyś się zgodziła. Przysięgnij. 
- P.. Przysięgam... - Zająknęłam się. Jakaś siła wyciągnęła moja dłoń i wypaliła na niej od zewnętrznej strony symbol przedstawiający dziwaczne wzory, przypominał mi kompas. 
- Od tej pory, jesteś głową rodziny Nyran, reprezentuj ja godnie, bez względu na wszystko - Zabrzmiało. Wtedy pojawiła się ciemność. 
Gdy otworzyłam oczy zobaczyłam znów twarz Zera. Głowę miałam opartą o jego kolana. Widać było ze się martwił.
- Żyję? - Zapytałam. Zero mnie ukuł sztyletem w rękę na co ja odpowiedziałam jękiem bólu.
- Boli, krew leci, więc żyjesz - Wstał i schował broń do kieszeni. Wtedy pojawił się nade mną podekscytowany chłopak. mniej więcej w moim wieku, no może był jakiś rok albo dwa różnicy. 
- TO ONA? - Pisnął podekscytowany, jakby widział małpę w zoo - To ten Rozpruwacz? To ta hybryda? - Wyglądał na nieźle podjaranego całą sytuacją.
- Ona nie jest cholernym eksponatem Ruvel - Zero pociągnął chłopaka za ramię. - Daj rękę.- Wyciągnął do mnie dłoń którą bez wahania chwyciłam, co było błędem. - Ty... Należysz do klanu? Do tych pojebusów? Jesteś jedna z nich? - Dostrzegł znak. Znamię było piękne, to mogę przyznać. Przypominało trochę kompas a na środku było coś przypominającego różę. 
- Nie... po prostu... musiałam złożyć przysięgę inaczej.... - Westchnęłam - Inaczej by mnie i was zabili - Powiedziałam - Nie chciałam żeby przeze mnie i moją głupotę zginęli wszyscy na których mi zależy - Odgarnęłam włosy z czoła - Dziękuję za pomoc. - Zabrałam zakupy i poszłam w stronę domu. 


 Oczami Kenji'ego

- No i dzisiaj.... - Czknąłem - Wraca mąż dziewczyny na którą leciałem przez ponad dwadzieścia lat i coś czuję, ze mu nogi z dupy po wyrywam. - Byłem cholernie pijany i jeszcze do tego naćpany. - Pomożecie mi moje kochane piękności? -  Dziewczyny otaczały mnie przyciskając swoje cycki do mojej twarzy. Oł yeah! To jest życie. 
- No proszę proszę, toż to zakłócacz spokoju number one! - Pojawiła się przede mną ta piękna dziewczyna - Znowu się uchlałeś, ty... - Spojrzała na mnie z pogardą - Bluźniercza pijaczyno! - Wzięła mnie za fraki i wyciągnęła na zewnątrz. Przycisnęła mnie do ściany baru.
- jak chciałaś mnie przelecieć to trzeba było od razu... - Włożyłem ręce pod jej bluzkę. Spoliczkowała mnie.
- Muszę z tobą pogadać. - Spojrzała mu w oczy - Gdzie. Ona. Jest. - Powiedziała powoli. jakbym był downem czy czymś takim. 
- Ale jaka ona... Rozumiem że wolisz dziewczynki ale... no weź! nie rób mi tego - Jęknąłem. 
- WIesz o kogo mi chodzi. Chodzi o tą dziewczynę.- Pokazała mi zdjęcie Tris - Powiedziano mi że ją znasz.
- taak to Tris, dziewczyna się umie zabawić. Moja kochana maleńka. Widać kto wychowywał. - Czułem wielką dumę.
- WIesz gdzie jest? - Warknęła. 
- A co będę z tego miał? - Zapytałem szczerząc zęby w swoim przezajebistym uśmiechu.
- To - Pocałowała mnie. Długo i namiętnie. Jej usta były ciepłe i słodkie. To było niczym rozkosz. Słodycz pożądania wypełniły całe moje ciało. I wtedy oderwała twarz od mojej twarzy.  - I jeszcze więcej, ale powiedz mi, gdzie ona jest - Jej głos był zmęczony.
- Eee ostatnio była na targu...
- Jasna cholera, to dwa kilometry stąd. Może być już za późno... - Opuściła mnie i pobiegła w kierunek nie znajomy mi, jak zwykle gdy się upiję. Wtedy Tris chciała się ze mną połączyć.
- Halo? Co jest słonko? - Starałem się zatuszować ton pijaczka.
- Kenji! Znów się uchlałeś? A z resztą! Powiedz szczerze, wziąłeś klucz do pokoju ze sobą? - jej głos był jak miód na moje serce. Miły i słodki. 
- Tak... przepraszam, myślałem że wrócę przed tobą... - Wyjaśniałem.
- Po prostu... szybko wróć, dobra? muszę wejść i się przebrać - Rozłączyła się a ja podążyłem najszybciej jak mogłem do hotelu. 

Oczami Tris

Całe ubranie miałam w dziwnej czarnoczerwonej mazi która była krwią demona. Kenji patrzył się na mnie dziwnie, jakby rozbierał mnie wzrokiem. Wyjęłam pierwsze lepsze ubrania z szafy i poszłam do łazienki. Odkręciłam wodę i wzięłam prysznic. Czekałam aż demony zaczną mnie nawiedzać. Byłam gotowa na wszystko. Ale nic się nie działo. Wyszłam wycierając mokre włosy ręcznikiem. Spojrzałam na siebie w lustrze. 
- Co do jasnej... - Pukiel moich włosów zaczął stawać się biały. - Nie... Nie nie! - Z ciemnobrązowego koloru, te kilka włosków stało się śnieżnobiałe. Ale reszta nie. Dziwne, nie powiem. Założyłam czarne spodnie i czarną koszulkę po czym wyszłam. Włosy splotłam w warkocz na boku. 
- Eee Aaron czeka - Powiedział Kaname.
- Wiem - Odpowiedziałam. Wolałabym żeby to mama na mnie czekała Jedynie tata mi został i muszę o niego dbać. Założyłam kurtkę i wyszłam. 


Oczami Aarona

Wyszedłem ze szpitala około czternastej. Pierwsze promienie słońca raziły mnie niesamowicie, ale później oczy zaczęły sie z powrotem przyzwyczajać do światła. Pielęgniarka pomogła mi zejść ze schodów na wózku. Na podjeździe czekali na mnie Kenji, Kaname i Tris która była dziwnie smutna i poważna. Uśmiechnąłem się do niej by poprawić jej humor lecz to nic nie dało.
- Witaj ojcze - Powiedziała wkładając ręce do kieszeni spodni. 
- KRÓLU I WŁADCO MÓÓÓÓJ! WRÓCIŁEŚ DO DOMU! W KOŃCU OŚWIECIŁEŚ NAS BLASKIEM SWEJ ZAJEBISTOŚCI! - Zawołał Kenji z tym swoim uśmiechem debila na twarzy. 
- Przestań się w końcu tak debilnie uśmiechać - Usłyszałem jak Tris przeklina Kenji'ego pod nosem.
- Przecież on zawsze tak głupio wygląda - Kaname oczywiście blisko niej. Zdecydowanie zbyt blisko. Posłałem mu groźne spojrzenie.
- Ty! A weź wejdź na górę! - Zaczął gadać Kenji. W tamtej chwili żałowałem że nie mam przy sobie broni - TY! A weźmiesz mnie na barana? Nogi mnie bolą, no ale w końcu królowi nie wypada... - Przesadził. Zacząłem gonić go na wózku. W końcu uruchomił mu się mózg i wszedł na schody. Tris uśmiechnęła się pod nosem. Tak, to moja rodzina. Moja pojebana, denerwująca ale niezawodna rodzina. 

czwartek, 5 marca 2015

Rozdział 2

Szłam w rozpaczy przez szpital. Mama nie żyje. Mama odeszła. Mama jest w lepszym świecie. Mamy już przy mnie nie ma. Widzę Kenji'ego w rozpaczy. Usiadłam obok niego.
- Jak się trzymasz? - Mogłam nie pytać, ale gadanie z nim nie raz przynosiło spokój.
- Nie widzisz? - Zapytał. Otarł twarz z łez. - JULIA NIE ŻYJE! Baza spłonęła..  Wszystkie papiery.. wszystkie bronie... wszystko co mogło nam się przydać... wszystko spłonęło - Łkał - Instytut Odnowy jest w proszku Tris. W proszku! - Przeczesał włosy palcami.
- Nie możesz się tym zająć? Jakoś... tego ogarnąć? Pieniądze nie spłonęły, ojciec ubezpieczył mamę na kilkadziesiąt tysięcy więc stać nas teraz na odbudowanie bazy i zakup sprzętu, oczywiście wcześniej wyprawimy jej ładny pogrzeb. - Spojrzałam na niego. Położyłam mu dłoń na ramieniu. - Mama chciałaby żebyśmy żyli dalej. Żebyśmy sobie radzili - Starałam się usmiechnąć. Nieudolnie. - Bez niej - Dodałam. Odrzucił moją rękę.
- Nie wiem jak ty sobie radzisz - Mruknął pod nosem. Uśmiechnęłam się.
- W środku jestem rozbita - Powiedziałam mu - Ale muszę być silna - Odwrócił się w moim kierunku. Spojrzał na mnie ukradkiem - Ze względu na ciebie. Wiem że mama jest, była i zawsze będzie najważniejszą kobietą w życiu....
- Ja ją kochałem - Mruknął pod nosem.
- Chwila chwila.. co?
- Bez niej umrę. UMRĘ ROZUMIESZ?! - Wrzasnął.
- No cóż... to dość ponura perspektywa - Zagarnęłam włosy za ucho.
- Ponura? - Zapytał i wstał - PONURA?! PONURE JEST TO ŻE W  TAKIM MOMENCIE JESTEŚ CHOLERNIE SPOKOJNA! - Wrzasnął.
- Nie krzycz na Tris - Powiedział Kaname. Wstałam i stanęłam za nim. Kenji się opanował. Ręce mu drżały. Podeszłam do niego i go przytuliłam.
- Będę w jakimś hotelu niedaleko - Szepnęłam. Odsunęłam się od niego - Znajdziesz mnie tam, jak będziesz chciał pogadać - Uśmiechnęłam się i wyszłam.
- Gdzie idziemy? - Zapytał Kaname. Uśmiechnęłam się.
- A Gdzie mamy iść?
- Baza jest w gruzach, a ty nie masz żadnych ciuchów i do tego.. - Westchnął - Kenji popadł w depresję.... Nie wiem jak sobie z tym poradzimy. - Podgarnął mnie ramieniem. Szliśmy przez chwilę w milczeniu - Tris? - Zaczął.
- Tak?
- Obiecaj mi... - Zaciął się. Chrząknął. - Obiecaj że nie odejdziesz. - Wzruszyłam się. Wzięłam jego rękę i przyłożyłam ją sobie do serca.
- Obiecuję ci, że nigdy cię nie opuszczę. - Uśmiechnęłam się - I że zawsze będę taka pojebana jak teraz - Zaśmiał się lekko i cicho. Jak ja dawno nie słyszałam jego śmiechu. - Obiecuję - Przytuliłam go.
- Tris.... - Przycisnął mnie do siebie. Czułam jego ciepło. Miał na sobie miękki, bawełniany t-shirt, dżinsy i trampki. Ja byłam w sukience i na bosaka. Zaczął padać deszcz.
- Jasna cholera - Krzyknął. Chciał już biec.
- Nie biegnij - Powiedziałam. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Ja stałam na chodniku - Ten deszcz zmyje z nas grzechy. Wszystko co zrobiliśmy. Pozwala nam rozpocząć życie na nowo, nie zapominając o przeszłości - Uśmiecham się w stronę gwiazd. - DZIĘKUJĘ! - Krzyknęłam do księżyca - Dziękuję - Szepnęłam sama do siebie.
- Tris, chodź tutaj bo się przeziębisz! - Krzyknął i mnie przytulił. Zatrzymałam jego rękę przy sobie. Odwróciłam się. Spojrzałam mu w oczy. Ujęłam jego twarz w dłonie. Te oczy. Kocham te oczy. Te ciemnoniebieskie, szczere oczy. Nasze usta się spotkały. Odsunęłam się od niego. Był zszokowany. Uśmiechnęłam się lekko przymykając oczy. Upadam. Jestem zmęczona całym tym dniem. Całym wydarzeniem.
- TRIS! - Krzyknął. Uchronił mnie przed upadkiem. Ja uśmiechnięta zamykam oczy i zapadam w sen.

13 lat wcześniej...

Z Kaname siedzieliśmy na kanapie i przeglądaliśmy książki. Uśmiechał się. 
- A to? - Zapytał.
- Tutaj z mamusią i tatusiem jedliśmy śniadanie - Spojrzałam przez okno - Nie mogę wychodzić na dwór - Burza była na dworze. Drzewa się uginały pod siłą wiatru. 
- Dlaczego? - Kochałam te jego niewinne pytania i tą twarz pełną ciekawości.
- Nie wiem... - Odpowiedziałam smutna. Przygarnął mnie ramieniem. Zawsze mnie chronił. Czuł, że to jego obowiązek. - Ale chciałabym tam być... zobaczyć co się dzieje.
- Cieszę się że twoi rodzice cię chronią - Powiedział. - Mnie już nie ma kto chronić... muszę sobie radzić sam...
- Ja cię ochronię - Uściskałam go mocno. Zaśmiał się. 
- Nie wątpię - Zawsze myślał dojrzale. Zawsze był dojrzały. Przytuliłam go. Był moim najlepszym przyjacielem. Zawsze był przy mnie. Zawsze, przezawsze! 

Chwila dzisiejsza...

Obudziłam się w wygodnym łóżku. Był ranek. Śniadanie na szafce obok. Usiadłam. 
- Wstałaś? - W drzwiach pojawił się Kaname. Ten to ma wyczucie czasu. 
- Tak - Moja mina była ponura - Spotkałeś Kenji'ego? Co z nim? 
- No cóż... jego aktualny stan by wyjaśniał że w odmianie jego imienia jest EGO - Sarkazm. Dlaczego on się nim potrafi posługiwać? 
- Suche - Mruknęłam - Jak stopy Cejrowskiego - Wzięłam tackę na kolana i zaczęłam jeść. Czułam że coś się wydarzy. 

Oczami Zera

Wstałem i poszedłem do łazienki. Wszedłem pod prysznic i odkręciłem kurek. Ciepła woda zaczęła opadać na moją twarz. Wyszedłem. Przejechałem ręcznikiem po włosach po czym się ubrałem. Czarna bluza, biała koszulka i czarne dżinsy. DO tego glany i słuchawki na szyję. Usłyszałem podłużny sygnał. To był mój nadajnik.
- O cholera... kolejny? - Przeczesałem włosy palcami - A niech będzie. Więcej hajsu - Mruknąłem pod nosem i wyszedłem. Usiadłem w kabriolecie. Przekręciłem kluczyki w stacyjce i ruszyłem. Miałem jechać na północ do USA. Tego pieprzonego miejsca które podporządkowuje się temu kurewskiemu systemowi.. Instytut Odnowy czy jakoś tak.... Sami komuniści. Wszystko u nich państwowe... gówno nie kraj. Ale no cóż, misja to misja., Rozkaz to rozkaz. Jadę zgodnie z rozkazami Vergila. On wyszukuje wszystkie demony. Nadal pamiętam ten dzień. 

14 lat wczesniej....


Stałem na środku polany. Przy mnie zwłoki starszych braci. Chris i Luca.... nie żyli. Zostali zabici. Cienie zbliżały się do mnie. Chciały pożreć moją duszę. Stanąłem sparaliżowany. Wtedy pojawił się  chłopak z kruczoczarnymi włosami i zniszczył demony. Odwrócił się do mnie. Był umazany krwią. Miał czternaście lat.

- Żyjesz? - zapytał. Skinąłem głową. - CO się stało?
- Demony nas zaatakowały... - Wyczułem dym. Odwróciłem się w stronę domu - NIE! MAMO! - Krzyknąłem. Nie miałem ojca. Nie wiem nawet jak miał na imię. Wybiegłem z lasu do posiadłości. DOm stał w płomieniach. Odrzuciłem palące się drzwi i wtedy go zobaczyłem. Mężczyzna wyrywał serce mojej mamie i je zjadał. Jej głowa, ręce i całe jej ciało zwisało bezradnie na stole. Ostatni raz uśmiechnęła się w moją stronę.
- MAMO! - Zacząłem biec przez płomienie. Mężczyzna machnął ręką w powietrzu a podmuch rzucił mną o ścianę. Ledwo wstawałem. Podszedł do mnie.
- Jesteś żałosny - Spojrzałem na niego spode łba. Wstałem. Moje białe włosy opadały na twarz. Głowę spuszczoną by nie spojrzeć mu w oczy. - Nie przypominasz nawet w połowie swojego ojca. - Przycisnął mnie do ściany - Jakieś ostatnie słowa?
- Czerwona Królowa - Mruknąłem pod nosem i wyciągnąłem rękę. Na moich plecach pojawił się wielki srebrny miecz. Zacząłem nim wymachiwać na wszystkie strony, lecz on robił uniki byt szybko bym mógł go trafić. Spojrzałem mu w oczy. Były czerwone, lśniące. To był demon. Podniósł mnie za szyję do góry. Poczułem jak coś mi się wypala na szyi. Wtedy on zaczął poluźniać uścisk, wyjąłem z Pasa Sirellion'a i wycelowałem nim w czoło tego faceta. On skręcał się na podłodze. Jego krew kapała na podłogę i układała się w dziwny kształt. To był pentagram. Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.
- Musimy spadać - Powiedział ktoś zza moich pleców. To był ten chłopak. Zakładał na rękę rękawiczkę.
- NIE! Nie zostawię tak mamy! MUSZE GO ZABIĆ! MUSZĘ...
- Wtedy będziesz taki jak on. On z pewnością też ma rodzinę. - Powiedział spokojnie - Twoja matka z pewnością by nie chciała byś stał się potworem - Skinąłem głową - Idź - Wskazał mi palące się drzwi.
- A co z tobą? - Zapytałem.
- Ja coś załatwię - Pobiegł w głąb domu. Wybiegłem na dwór. Po chwili zobaczyłem go wyskakującego przez okno. Na ramieniu miał martwe ciało mamy. Położył ją na śniegu. Biały puch zaczął przesiąkać czerwienią.
- CO ty... - Zacząłem. Wziął garść śniegu i zaczął jej go sypać na czoło. Proch układał się w dziwny symbol.

Andate in pace
Guardie Osiris si lascianoi - Powiedział. Lekko przesunął palcami po jej twarzy opuszczając jej powieki, by te puste oczy już nie widziały słońca. 
- Ona... odeszła? - Zapytałem. Przytaknął.
- Chodź młody... zajmę się tobą, póki co.... - Wstał. Spojrzałem ostatni raz na ciało mamy. Nadal była uśmiechnięta. Poszedłem za nim. "Zemszczę się -  pomyślałem - zemszczę się na wszystkich demonach. Zemszczę się za to, co zrobili mojej rodzinie" 

Chwila dzisiejsza.....

- Zemszczę się - Powiedziałem wciskając gaz do dechy. Przyśpieszyłem do 200 km/h. Jechałem bocznymi drogami by nie natrafić na policję. Zamknęliby mnie za posiadanie broni. Uważali "Zakon" za sektę a jego członków za terrorystów, lepiej nie prowokować tych dupków. Patrzyłem na chmury. Zbierało się na burzę. Wcisnąłem guzik który uruchamiał mechanizm wysuwający dach. Nienawidziłem tego w tych samochodach którymi jeździłem. One nie miały dachu, stawiały na design ale mi o to nie chodziło. Ja chciałem mieć w samochodzie przestrzeń i żeby osiągał dobre prędkości, a nie jakąś firmową furę która i tak po miesiącu wiecznej jazdy nie wytrzyma i idzie na śmietnik. Włączyłem radio. W głośnikach pojawiła się głośna punkowa/rockowa/metalowa i ogółem ostra muzyka. Lubiłem taką. Odprężała.

Oczami Tris

- Idę na miasto, idziesz ze mną? - Zapytał Kaname zakładając swój czarno/szary płaszcz. 
- Ta.. jasne - uśmiechnęłam się. Nie wspominał nic o tym co się stało wczoraj. Prawie ze mną nie rozmawiał..... Odwrócił się - POCZEKAJ! - Zawołałam za nim gdy zamykał drzwi. Zaczekał - Muszę z tobą porozmawiać o tym co się stało wczoraj.... 
- Lepiej, żeby to co wczoraj zrobiłaś oddawało twoje prawdziwe uczucia - Powiedział i wyszedł. Wsunęłam buty i założyłam skórzaną kurtkę. Kupiliśmy je za pieniądze które zawsze miałam przy sobie, miałam ich dość sporo bo nie miałam na co wydawać. Dopiero w tych ciężkich czasach mi się przydadzą. 
Kaname stał za drzwiami bawiąc się telefonem. 
- Kaname? - Mój głos był cichy. Załamany. Pełny smutku. Położyłam mu dłoń na ramieniu. 
- Chodźmy - - Zabrał je i ruszył do przodu. 
- NIE! NIE KANAME! - Wzięłam go za rękę. Odwrócił się powoli - Nie chcę żebys mnie tak traktował! Jak śmiecia! - Krzyknęłam. Ja się nie boję wykrzyczeć mu co czuję a ja go... ja go kocham. - WIĘC się ogarnij, dobra? I przestań gwiazdorzyć! Kupić ci snickersa? No co? Bo ja mam kilkanaście tysiaków które oszczędzałam przez te dwadzieścia lat życia, bo i tak nie miałam na co wydawać - Spojrzał na mnie. Bał się mnie. Bał się tego jak się zachowuję w tej chwili. A może bał się moich uczuć?
- Posłuchaj ja...
- Co? No co? CO ty? Ty zachowujesz się jak dupek! - Krzyknęłam.
- Ja nie chcę cię skrzywdzić, rozumiesz? Zawsze jak mi na kimś zależy zbyt mocno ta osoba po prostu.... po prostu umiera - Wpatrywał się to na sznurówki w swoich butach to na mnie. Ja nie odrywałam od niego wzroku. Podeszłam do niego i przytuliłam go.
- Nie martw się - Mruknęłam pod nosem - Nie skrzywdzisz - Prędzej ja to zrobię    . Odsunęłam go od siebie i podążyłam w stronę baru "Pod Wisielcem" wiedziałam że Kenji z pewnością tam był. Nie przeczuwałam że skoro do tej pory jest miło, to nadchodzi burza.

Oczami Zera

Wysiadłem z samochodu przy barze. Nikt nie lubi łupić na trzeźwo, tego się nauczyłem od Fenrisa. Wyczułem demona. Zamknąłem oczy.
"Muszę ją zabić..." Usłyszałem głos. Te demoniczne głosy zawsze się pojawiały się gdy zamykałem oczy. Wtedy słyszałem to, co nie usłyszałby nikt inny. To jest w pewien sposób dar, ale w pewien też.... klątwa. Przydaje się do wykonywania roboty, ale nie raz... mam koszmary. Słyszę krzyki i wszystko co się dzieje w Atuum.... Chwila? Kogo zabić? Jaką ją? Jasna cholera, znów nic nie rozumiem! OGRANICZ W KOŃCU LOL'A ZERO! Przeczesałem włosy palcami i wszedłem do środka. Usiadłem przy ladzie. 
- Jak się nazywa to...- Zapytałem się jakiegoś faceta obok ogarniając ręką całe pomieszczenie.
- Pod Wisielcem... Ostrzegam, może to na początku nie smakować ale po siedmiu kuflach jakoś wchodzi.... - Powiedział gdy podawano mi wódkę. Śmierdziała. Obok siedziała kobieta w skąpym stroju patrząca na wszystkich facetów pogardliwie.
- Jeszcze nie spojrzałeś na moje cycki? - Zapytała.
- NIe interesują mnie - Mruknąłem pod nosem.
- Gej? 
- Nie. Po prostu zajęty dziwną wódką - Łyknąłem. Nie interesowała mnie laska która pokazywała gołą dupę w miejscu publicznym. NIe takiej szukałem. 
- Aha... dobrze... - Powiedziała odgarniając włosy z twarzy. - SKąd jesteś? 
- Urodzony w tym zajebistym miejscu, wychowany w meksyku 
- Naprawdę? Nie widać....
- NIE JESTEM TYPEM KTÓRY LUBI SIĘ BAWIĆ NA DWORZE! OK!? - Krzyknąłem.
- COś ty taki drażliwy... - Przeklęła pod nosem. Prychnąłem. Gdy miałem zamiar się zbierać do baru weszła dziewczyna. Miała ciemne włosy, duże niebieskie oczy, bladą skórę a ubrana była w skórzaną kurtkę zapinaną pod brodę (ale i tak tego nie robiła) i czarną sukienkę lekko przed kolano. Nie wyglądała jak te puste zdziry które napotykałem. Była poważna. Szła bez słowa w kierunku lady. NIe patrzyła na mnie. 

Oczami Tris 

Weszłam do tego baru. Cuchnęło alkoholem i szczurzymi odchodami. Jak Kenji mógł siedzieć w takiej melinie? Westchnęłam. Typowy facet. Siedział przy ladzie otoczony wianuszkiem kobiet w średnim wieku. Aż tak nisko upadł? Podeszłam do niego. Siedział przy nim białowłosy chłopak ubrany na czarno do którego kleiła się jakaś meksykanka. Zaczepiał ją jakiś facet.
- Moja droga, czas zapłaty... - Powiedział. Kobieta odwróciła się w jego stronę z lekko widocznym, tajemniczym uśmieszkiem.
- Nie wydaje mi się. - Walnęłam go w szczękę. Wycofał się. Kopnęła go w bok.Wyjęła ze sprzączki pod sukienką sztylet i zaczęła nim machać jak opętana, ale kontrolowała swoje ciosy. Była szybka, skoncentrowana na każdym ciosie. Gdy mężczyzna się wycofywał, przystawiła mu jeden sztylet do gardła a drugi do tyłu szyi.
- To jak? Masz zamiar uciekać? - Zapytała. On skinął głową - Żałosne - Chwyciła go za głowę i skręciła mu kark.  Odwróciła się w moją stronę obracając sztylet w dłoni. - Przepraszam za to przedstawienie, zwłaszcza ze jesteś nieletnia....
- Mam dwadzieścia lat - Powiedziałam. Popatrzyła na mnie zdumiona - Skąd umiesz walczyć?
- W tych czasach, ludzie widzą w nas tylu dupę i cycki i nie wstydzą się złapać za jedno i drugie - Schowała sztylet za pasek - Dlatego my, kobiety piękne i młode, musimy sobie jakoś radzić - Uśmiechnęła się - Nieprawdaż?
- Mówimy z doświadczenia, co? - Prychnęłam. - NIe martw się, dam sobie radę. Nie boję się chłopaka walnąć w jaja gdy sobie zasłuży - Walnęłam od czapy. Chłopak przy ladzie zaczął się śmiać. Spojrzał na mnie. Uśmiechał się - CO cię tak bawi? - Dalej się śmiał - Ja naprawdę potrafię się bronić! - Dalej się śmiał. Wstał i wyszedł. Dziwak. Jak cały świat. Wzruszyłam ramionami spoglądając niewinnie na Kaname. odwrócił wzrok.
- Gdzie Kenji? - Zapytał brunetkę. - Taki mały - Pokazał wysokość, troszkę zbyt małą jak na wujka, ale wiem że chciał go wkurzyć i wiedział że siedzi tuż obok - chinol, słaby, brzydki, parchaty.. kaprawe oko - Wymieniał. Kenji się odwrócił.
- Miło cię znów widzieć Pierdzidupo - Powiedział upity.
- Wujku! ZA DUŻO WYPIŁEŚ! Musimy iść do hotelu! Musisz się... umyć... - Zaczęłam mówić bez końca. Schylił się i zwymiotował prosto na podłogę. Podtrzymywałam go lekko. Szedł chwiejnym krokiem.Wyszliśmy.
- To ona..... - Usłyszałam przerażający głos. Cały świat zaczął znikać i pojawiać się na nowo. Tylko zniszczony. Inny. Niebo przybrało krwawo czerwoną barwę. Wszystko za mną zaczęło się rozpadać.Musiałam biec. Trampki się ślizgały po wylewanej wodzie a może raczej... krwi... TAK! To była krew. Zobaczyłam kogoś biegnącego, daleko ode mnie. Podążyłam w jego stronę. Mimo tego że strasznie się bałam. Nie ulegnę. Nie złamię się. Nie jestem słaba. Jestem silniejsza od niejednego żołnierza. Muszę to sobie wmawiać, chociaż sama w to nie wierzę.  Muszę to sobie wmawiać, by nikogo nie zawieść. Jestem potworem. Krew budzi we mnie instynkty wojownika. Jestem szaleńcem. Nikt mnie nie ujarzmił. NIE PODDAM SIĘ WŁASNYM MYŚLOM! Nie poddam się temu pojebanemu miejscu. Kto mnie tu ściągnął? KTO?!
Rozpędzam się. Nie mogę się zatrzymać. Wszystko za mną się rozpada. Cały świat się rozpada. Wszystko traci swój kształt. Wszystko będzie jedną wielką ruiną. Wszystko zależy ode mnie.  Pobiegłam w stronę tej osoby, która biegła przede mną. Doskonale wiedziała gdzie biec. Zbliżyłam się do niej na tyle, by wiedzieć kim jest. To chłopak. Miał śnieżnobiałe  włosy. Przyśpieszyłam.
- HEJ! HEEJ! - Krzyczałam. Chyba mnie nie słyszał. Dogoniłam go i chwyciłam go za rękaw. Szarpnął. Odwrócił się błyskawicznie i przycisnął mnie do najbliższej ściany.
- To... to ty... - Powiedziałam cicho. - Chłopak... z baru....- Puścił mnie. Stanęłam twardo na ziemi.
- Co tu robisz? - Zapytał. Głos miał zimny i poważny. Miał niebieskoszare oczy i zgrabny nos. Nosił rękawiczki. - Jak się tu znalazłaś? - Pytał. Przyglądałam mu się. Nie słuchałam go. Pstryknął mi przed oczami - HEJ! Mówię do ciebie! - Obudziłam się. Jego oczy aż tak mnie zahipnotyzowały? - CO tutaj robisz? Tutaj znaleźć możesz się tylko gdy demon cię tutaj ściągnie. WIęc dlaczego... - Mówił. Mówił i.... Mówi!
- Może ściągnął mnie tutaj demon, jak mówiłeś.... - Zaczęłam. Wtedy go zobaczyłam. Potwór z głową psa, rozwalonym, krwawiącym nosem, pazurami większymi ode mnie. Był czarny a jego przesiąknięte krwią oczy wpatrywały się we mnie.
- Filha dos anjos - Powiedział swoim grubym i zachrypniętym głosem. Miał skrzydła. rozłożył je i poleciał w moją stronę. Nie wiedziałam co robić. Stać, uciekać czy może walczyć? Nie wiedziałam! Po raz pierwszy się bałam. Po raz pierwszy od wieków, myślałam że nie dam dobie rady.
ktoś mnie chwycił za rękę. To był on. Ciągnął mnie za sobą. Ledwo utrzymywałam równowagę. Ślizgałam się.
- Pośpiesz się - Mówił. Przyśpieszyłam kroku, by go dogonić. Weszliśmy do domu luster... To znaczy : to chyba był dom luster. W świecie realnym, on tam był. Stanęliśmy na początku pomieszczenia.
- DObra. On cię tu sprowadził - Powiedział.
- ALe... co to znaczy? - Patrzyłam w swoje odbicie w tym pierwszym normalnym lustrze. Zawsze tam takie było, na wszelki wypadek (jedyne miejsce gdzie lafiryndy mogły spokojnie patrzeć na swoje odbicie bez strachu że będą miały za wielką głowę).
Nie zmieniłam się. Nadal miałam te klapnięte włosy, duże i czarne oczy, drobną lecz umięśnioną sylwetkę i bladą skórę. - Co on powiedział? - Zapytałam znowu. Milczał. - JASNA CHOLERA! ODPOWIEDZ! - Krzyknęłam.
- Powiedział... UGH! Nie znam dobrze Demonicznego.... -Westchnął - Powiedział.... Córka Aniołów... Chociaż nie jestem pewien... wiem że Anjos znaczy "anioł" - Przeczesał włosy palcami. Podszedł do mnie - Musimy iść. - I sobie poszedł w stronę wielkiego lustra.
- Ja nie jestem córką aniołów, jestem skażona - łzy popłynęły z moich oczu. Starałam się je zatrzymać. Kapały na moje ręce. Spojrzałam na nie. To nie były łzy. To była krew. Z moich oczu, ciekła krew. Zacisnęłam powieki OBUDŹ SIĘ! OBUDŹ SIĘ
Uklękłam. Krew z rąk ciekła na moje spodnie.
- Czego pragnie zwiędły kwiat?
Przecież wie ze powstanie znów...
Wśród gwiazd nigdy nie pojawi się
Zapadnie w sen...
I NIE OBUDZI SIĘ!

To co zrobiłam to zniewaga
A może to znak czy bujda?
On robi to co chcę
Tym co stracę
Będzie moje ciało
Wciąż nie mogę znaleźć sensu
Czemu jeszcze żyję
A ktoś cały czas chce zranić mnie...- Zanuciłam. Skąd to znałam? Nie śpiewałam tego od lat. Tata mi zabronił. - Proszę, zabij mnie - Mruknęłam pod nosem. - Jestem potworem, nikomu nie jestem potrzebna - Łkałam.
- Shinitagari? - Zawołał z odległości kilku metrów. - Nie pozwolę na to. - Warknął - Zbyt wielu zginęło z mojej winy. Nie chcę dopisać twojego imienia do mojej skromnej listy. Zro-zu-mia-łaś? - Powiedział powolnie, jakbym była jakimś downem. Spuściłam głowę. Włosy opadały mi na twarz. Zacisnęłam powieki "CHCĘ DO DOMU! CHCĘ DO MAMY!" krzyczałam w duchu.
Krwawe łzy na nowo opadały na moje ręce, kolana i na podłogę.
- Nie płacz...- Powiedział ten chłopak. - To nie koniec świata... jeszcze się wydostaniemy z Atuum...
- KURWA! CZY TY TEGO NIE ROZUMIESZ - Krzyknęłam odrzucając włosy i odwracając się w jego stronę - Tutaj nie chodzi o to pieprzone Atuum! Tu chodzi o to że nie mam do kogo wracać... nie mam do kogo wrócić.. gdy... gdy się wydostanę! JASNA CHOLERA! CZY TY NAPRAWDĘ JESTEŚ TAKIM DEBILEM?! - Krzyczałam. Zamarł na chwilę, później na jego twarzy pojawił się tajemniczy, ledwo widoczny uśmieszek.
- Chodź już, bo ten demon.... - Odwrócił się w stronę wielkiego lustra. Szedł mu na przeciw. Wtedy zwierciadło się rozbiło. Przez rozpadlinę wszedł demon. Z początku była tam tylko jego wielka wilcza głowa, później dopiero zobaczyłam resztę. Miał szramę na nosie. Patrzył na mnie. Patrzył na chłopaka.
- Demon.... - Powiedziałam cicho.
- Kiedy dam ci sygnał, ty zaczniesz uciekać... - Rozkazał.
- Ale.... - Zaczęłam.
- ŻADNEGO ALE! - Jego głos zadudnił mi w uszach - Rób co mówię - Dodał po chwili. Machnął ręką w moim kierunku - BIEGNIJ! SZYBKO! SZYBKO! - Krzyknął. Ruszyłam przed siebie. Nie wiedziałam co robić. Wykonywałam jego polecenia. Jedyne co słyszałam to bicie mojego serca. Wyskoczyłam przez czeluści lustra kilka metrów w ciemność. Lądując pośliznęłam się i upadłam. Bałam się. Po raz pierwszy w życiu, się bałam. To nie jest miłe uczucie.
- BIEGNIJ! - Usłyszałam. Pobiegłam w stronę molo. Nie wiedziałam gdzie teraz jest. Wszystko było inne.

Oczami Zera

Ta dziewczyna pobiegła jak kazałem. 
- Czas się zabawić - Powiedziałem pod nosem. - Czerwona królowa - Na moich plecach pojawił się miecz. Wyciągnąłem po niego rękę. Wyjmując ostrze zaszarżowałem na Sakurę, demona łowcę. Biegł na mnie. Stanąłem. Zrobiłem unik. Poślizgnął się i wypadł. - HEJ! WRACAJ TU TY DZIWKO CHĘDORZONA! - Wyrażenia których nauczono mnie w Zakonie. Mieszkałem tam od czasu tej katastrofy która spotkała moją rodzinę. Nigdy nie zapomnę twarzy tego demona. Ten głupi uśmieszek... te oczy pełne nienawiści! Był taki radosny, taki pełen ulgi gdy nas zabijał. Ale mnie nie zabił. Wziąłem kawałek lustra. Spojrzałem na siebie. Ostatni raz patrzyłem na siebie w lustrze gdy byłem bardzo młody. Teraz już go nie było. NIe było tamtej dziecinnej twarzy, Tamtych zapłakanych oczu. Byłem ja. Silny, nieustraszony i bezwzględny. Właśnie taki jestem. Rzuciłem tym czymś o ścianę. - Czym ja się do jasnej cholery przejmuję? - Mruknąłem pod nosem. Wsadziłem ręce do kieszeni a miecz zawiesiłem na plecach i wyszedłem. Nigdzie nie było śladu po tej dziewczynie - Ja pierdolę. Co za dziewucha - Przeczesałem włosy palcami i skoczyłem. Ale... nie mam na co narzekać, kazałem jej biec i się posłuchała. Jaki ze mnie pieprzony debil! Zamknąłem oczu. Słyszałem w dali głosy. To był jej głos. Oddech był ciężki i szybki,. Musiała biec. Biegłem w kierunku słyszanych dźwięków. Dlaczego tak mi zależało żeby ją znaleźć? JA PIERDOLĘ! DLACZEGO JA JEJ SZUKAM? Biegłem dalej. Nie patrzyłem co robię. Wtedy na kogoś wpadłem. 
- O KURWA! - Krzyknąłem.
- Wyrażaj się - Mówiła. To była ona. Rozcierała głowę. Poprawiła włosy. I nagle piękny czar prysł.
- Dlaczego uciekłaś? - Zapytałem.
- Bo mi kazałeś - Założyła ręce na piersi. 
- JA? JA CI KAZAŁEM? KAZAŁEM CI BIEC! - Prychnąłem. 
- Tak - Powiedziała - Kazałeś. Krzyczałeś że mam biec. - Mówiła ze stoickim spokojem, chociaż wiedziałem że wewnątrz jest zdenerwowana i pełna emocji.
- Ja wcale nie krzyczałem - Śmiałem się - Coś ci się przesłyszało laleczko - Mówiłem. 
- Ah tak?
- Tak - Przytaknąłem.
- A niech ci będzie. Gdzie jest ten demon. Dlaczego dalej tutaj jesteśmy - Jej głos się podniósł. Była zdenerwowana. Zaśmiałem się pod nosem. 
- Za łatwo by przyszło. To demon łowca. Jest praktycznie rzecz biorąc... niezniszczalny - Wyjaśniłem. 
- Gdzie może teraz być - Była poważna. 
- Strzelam ze czeka aż się wgramolimy w jego zabójczą pułapkę. Wtedy już nigdy nie wrócisz - Spojrzałem na nią. Nie patrzyła na mnie. Jej wzrok błądził za horyzontem. Położyłem jej dłoń na ramieniu. Zabrała je spod mojej ręki.
- Nie dotykaj mnie - Powiedziała. Odwróciła się i podążyła molo. Stałem chwilę i patrzyłem jak odchodzi. Jej każdy ruch, każdy gest choć niedopracowane, były pełne gracji. Nie zwracała na mnie uwagi. Co się stało? Co JA DO JASNEJ CHOLERY ZROBIŁEM NIE TAK?!


Oczami Kenji'ego

Tris zniknęła. A może to były halucynacje bo za dużo wychlałem tej whisky doprawionej szczurzymi bobkami. Na jedno wychodzi - jestem pojebany (ale za to jaki przystojny) 
- JA PIERDOLĘ! JA PIERDOLĘ! JA PIERDOLĘ! - Krzyczałem.
- Kenji! Kenji - Pierdzidupa starał się dostać do mojego umysłu. Sorry stary, ale do tego terenu mają dostęp tylko ładne dziewczynki - JASNA CHOLERA! KENJI! OPANUJ SIĘ! - Krzyknął. Oparłem się o ścianę i zjechaaaaałem dupą na chodnik. - Tris na pewno jest cała... - Był zdenerwowany. Uśmiechałem się tylko i kiwałem głową. Wyobrażam sobie teraz jak głupio wyglądałem. 
- JA PIERDOLĘ! - Wrzasnąłem - PIERDZIDUPO! Sam w to nie wierzysz do jasnej cholery - Usiadłem po turecku jak naburmuszone dziecko, z miną szczeniaczka. 
- Wierzę, że Tris nic nie jest Kenji. Wierzę, ale nie jestem pewien. Chciałbym tam z nią być....
- Przynajmniej nie musi oglądać tam twoje paskudnej gębuli - Walnąłem od czapy. Wyjął spluwę i celował nią we mnie.
- Chcesz oberwać? 
- I tak wiem że nie masz jaj żeby mnie zabić - Uśmiechałem się jak typowy debil. 
- Jesteś pewien? 
- Pewien jak dwa razy dwa... równa się... dwadzieścia dwa... - Tak to jest gdy jestem upity. JESTEM MISTRZEM MATEMATYKI!!! BRAWA DLA MNIEE! - NIe zaraz... to jest... chwila... raz..dwa..trzy.... CZTERY! TO JEST CZTERY! - Poprawiłem się. Jakiż ja mądry.
- Taa... jesteś genialny - Wzruszył ramionami. Usiadł przy mnie. Zabrał mi piwo i sam zaczął pić. - Tris musi wrócić... bo inaczej... - Starał się sobie wmówić, że to co myśli ma jakiekolwiek znaczenie.
- Bo inaczej sie zabijesz - Dokończyłem.
- Bez niej życie nie miałoby sensu....
- Kochasz ją - Stwierdziłem. Skinął. - Od kiedy? - Wzruszył ramionami. - Aha.... Czyli wiesz ze ją kochasz, ale nie wiesz kiedy to się zaczęło.... Mam rację? 
- Oj taaak. ! Masz zajebiście wielką rację w tym popierdolonym świecie jesteś pieprzonym geniuszem! GRATULUJĘ! - Zaczął bluzgać. 
- NIE KLNIJ GÓWNIARZU! - Pouczyłem go i zabrałem mu butelkę. Zacząłem pić. Nie chciałem stracić kolejnej osoby. Nie chciałem stracić Tris. Inaczej mi zostanie tylko Pierdzidupa a on się nie potrafi bawić. 

Oczami Tris

- Mogę wiedzieć jak... masz na imię? - Zapytałam. Zatrzymał się. Zwolnił. 
- Nie - Powiedział cicho. 
- Dlaczego? - Mój głos był jeszcze cichszy niż jego. 
- Bo nie chcesz go znać - Warknął i przyśpieszył. Zaczęło wiać. Biegł. Biegłam za nim. Byliśmy dalej na molo. Na dalszej części. Pamiętam zdjęcia mamy z tego miejsca. Tutaj wzięli ślub z tatą. 
- Co się dzieje? - Zapytałam. Z ziemi wyskoczyły potwory. Było ich mnóstwo. Miały ręce do kostek, głowy nietoperzy, wielkie przekrwione oczy, wołały moje pełne imię. Wszystkie mnie otoczyły. Skuliłam się. Szarpały mną. Chciały mi wydrapać oczy. Nie miałam przy sobie broni. Zaczęłam nieudolnie je atakować pięściami. Nie miałam pistoletu, bazuki ani nawet noża. Nic nie było.
- HEJ! - Krzyknął białowłosy. - Chcecie się zabawić? - Powiedział i podszedł do nich pewnym krokiem. - Gramy w monopoly? Czy może wolicie coś atrakcyjniejszego? - Był pewny swego. Nie bał się nich. Atakował je z wielką szybkością i wielką mocą. Wyjął z pasa przy spodniach dwa pistolety. Uśmiechnął się i strzelił jednemu z demonów w głowę. Podbiegł do innego. Skoczył mu na nietoperzą twarz i zrobił salto odrzucając go w ten sposób pod ścianę. Wycelował w niego lufą pistoletu. Gdy ten zaczął kryć głowę on wyszczerzył zęby w uśmiechu. Podbiegł do niego i uciął mu ręce. Chwycił go za szyję i wykonał dziwny ruch rękoma. Skręcił mu kark.Krew popłynęła z oczu potwora. Odwrócił się w stronę. Patrzył na niego smutnymi oczami. On miał zamiar zabić tego demona.
-NIE! - krzyknęłam gdy się zamachiwał.
- Posłuchaj, nie mam czasu. Musze je zabić,i zrobię to czy tego chcesz czy nie - Mruknął pod nosem. Uciął mu głowę. Usłyszałam ciche "mamena ara sah". Zrozumiałam co mówił. Znaczyło to "Mamo, potrzebuję cię". Łzy napłynęły mi do oczu.
- Jesteś potworem - Powiedziałam do mordercy.
- Być może i jestem. Ale gdybym okazywał współczucie każdemu płaczącemu, już dawno byłbym martwy - Warknął. Schował broń. Podeszłam do martwego. Uklękłam przy nim. Położyłam mu dłoń na klatce. Chwycił mnie za rękę.
- Perse nome fas - Wydał z siebie ostatni oddech by mi to powiedzieć. Nie wiedziałam dokładnie co to znaczy, ale to chyba było coś ważnego. Wstałam i odeszłam. Ostatni raz spojrzałam na umierającego.  Gdy przechodziłam obok lamp one się zaginały i zaczęły ruszać.
- Szybko - mówił. Podeszłam do niego.
- Dlaczego się tak zachowujesz? - Zapytałam. - Dlaczego tak nienawidzisz demonów?
- Nie twój zasrany interes - Powiedział i przyśpieszył kroku. Prychnęłam.
-Jasne. - Mruknęłam pod nosem. Nagle zaczął biec. Nie wiedziałam co robić.
- Biegnij! - Krzyknął. Przyśpieszyłam. Byliśmy na wielkim placu. Pojawił się tam Sakura. Siedział na dachu jednego z budynków.
- Elakhe name ene - Zeskoczył i zaczął atakować białaska. Chłopak strzelał w niego. Wszystkie naboje się odbijały. Skoro tutaj wszystko jest inaczej... to znaczy że zwykłe rzeczy mogą być tutaj bronią. Zaczęłam grzebać w torebce. Miałam tam niewiele. Wyjęłam dezodorant (to znaczy : to chyba był dezodorant. Wyglądał dziwnie. Jak atomówka w wersji mini). Wcisnęłam guzik na górze i rzuciłam potworowi w szramę na nosie. Złapał się za twarz starając się zatamować krwawienie.
- ATAKUJ GO TAM! - Krzyknęłam do chłopaka. On skoczył i zaczął wymachiwać mieczem na wszystkie strony. Każdy cios był dopracowany i trafiony. Demon wytrącił mu broń z ręki. On upadł. Pistolety były kilkanaście metrów od niego i zaledwie dwa metry ode mnie. Był skulony w kącie. Chwyciłam za nie. Wycelowałam w szramę na nosie demona.
- Co.... co tu robisz... - Mówił chłopak słabym głosem. Starał się wstać. Coś zaczęło się dziać z jego prawą ręką. Upadł.
-COŚ TY MU ZROBIŁ?! - Krzyczałam na potwora. Śmiał się. Strzeliłam w jego nos serię pocisków. Lśniły. Krew potwora była czarna jak popiół. Wyjęłam sztylet (kiedyś to była komórka Kaname i pobiegłam w stronę demona. Nie wiedziałam czy dam radę. Skoczyłam mu na głowę. Wbiłam sztylet w jego parszywe czerwone oko. Między oczami miał pentagram. Wbiłam tam ostrze i zaczęłam kręcić. Otworzył pysk z którego zaczęła się wylewać czarno-czerwona maź. Zaczął upadać. Chłopak wstał. Podszedł do nas. Zeskoczyłam z demona.
- Dante.... Syn Skazy.... - Mówił demon.
- Jasna cholera jak mnie nazwałeś? - Zapytał chłopak.
-Już się nam nie wymkniesz... znamy twój zapach.... - Powiedział do mnie -   Abaddon jeszcze z tobą nie skończył. Jesteś synem Skazy i zginiesz. Tak samo jak twoja kurwia matka - Warknął w stronę chłopaka.
- Czyj syn? - On nie dowierzał - Dla twojej wiadomości mam na imię Zero - Poprawił demona - Nie wiem kim jesteś i o kim mówisz ale skoro nazywasz mnie skurwysynem to nie jesteś pierwszy - Wyjął swoje ostrze i przeciął twarz Sakury na pół. - Niedługo wrócisz do domu - Powiadomił mnie.

Oczami Kenji'ego

Szliśmy z Pierdzidupą po mieście jak dwa pedały.
- Kolejne bluźniercze pijaczyny na mojej ulicy - Gorąca brunetka stanęła naprzeciw nam - Mam zadzwonić po policję czy wolicie to załatwić osobiście? - Zapytała.
- Jak chcesz to możesz załatwić ze mną wszystko - Powiedziałem upity. Podeszła do mnie. Nawet nie postrzegłem kiedy się zbliżyła. Chwyciła za mój podkoszulek i podniosła mnie do góry. Silna kobieta! 
- Przeproś ładnie, i odejdź! Tutaj są chorzy ludzie którzy nie chcą słuchać waszych pijackich jęków! - Powiedziała przez zęby. 
- DObrze! Dobra! ALe mogę przynajmniej wiedzieć z kim mam do czynienia? - Uśmiech zszedł mi z twarzy.
- Jestem Samantha, zajmuję się tutejszymi rannymi. Są bardzo poszkodowani po ostatnim ataku demonów na tutejsze ziemie - Powiedziała.
- Chwila... demonów? _ Pierdzidupa jeszcze pozostawał trzeźwy. 
- Tak. Demonów. I teraz spierdalajcie, chorzy chcą odpocząć! - Powiedziała i przekierowała nas do innej dzielnicy. Była piękna. Miała brązowe włosy i piwne oczy. Nosiła skórzaną kurtkę, czarną bluzkę i czarne dżinsy. 
- Ona jest piękna.... - Powiedziałem gdy miałem pewność ze już nas nie usłyszy. 
- Tris.... O KURWA! MUSZĘ JĄ ZNALEŹĆ! - Krzyczał
- Opanuj emocje pierdzidupo. - Powiedziałem - Tris jest silna, przeżyje. 
- MUSZE NA NIĄ CZEKAĆ! - Krzyknął. Pobiegł przed "Pod wisielcem". Tris siedziała przy ladzie. Była smutna. 

Oczami Tris

Gdy Sakura zginął znów byłam na ziemi. Zero również. Byliśmy na molo. Wiatr rozwiewał mi włosy i miotał sukienką na lewo i prawo. Białowłosy odszedł. Stałam przez chwilę wpatrując się w horyzont. Westchnęła. i odwróciłam się. Poszłam do baru. Kaname i Kenji powinni tam na mnie czekać. Zamiast nich zastałam tam tylko butelki po wypitym piwie. Zaśmiałam się ponuro i weszłam do środka. Usiadłam przy ladzie. Po chwili pojawił się Kaname.
- TRIS! - Krzyknął. Odwróciłam się. Pobiegł w moją stronę. Wziął mnie w ramiona. Zazwyczaj to właśnie on dawał mi szczęście, bezpieczeństwo, ale nie mogłam zapomnieć tego chłopaka. Zero Sparda. Buntowniczy, wojowniczy i bezuczuciowy. Zniknął. Już więcej go nie spotkam. Może to i dobrze? Uśmiechnęłam się do Kaname. 
- Hej - Powiedziałam cicho. Trzymał mnie w talii. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Ujęłam jego twarz w dłonie. Czy to było etyczne? Myślałam o innym całując się z nim. Spojrzał na mnie z powagą. Wziął mnie za rękę i wyszliśmy. 
- Byłem załamany gdy ciebie nie było - Szepnął mi do ucha. Ja nie płakałam z myślą o tym że więcej go nie ujrzę. Płakałam z myślą o tym, że nikt mnie nie potrzebuje. Kocham go. Zawsze go kochałam i zawsze będę go kochać. 
- Kocham cię - Powiedziałam do niego i pocałowałam go w czoło. Ścisnęłam mocniej jego rękę. 

Oczami Zera

Wróciłem do Zakonu. Wszedłem na dziedziniec. Przywitał mnie Fenris tym swoim zimnym uśmieszkiem. 
- Cześć - Powiedziałem - Zlecenie wypełnione. Sakura zabity - Rzuciłem mu pod nogi torbę z głowa demona - Zrób z tym co chcesz - Wsadziłem ręce do kieszeni i odszedłem. Usiadłem pod drzewem przy kaplicy. "Zakon Krwawego Miecza" to była organizacja jak się można domyślić walcząca z demonami. Wyjąłem swoje dwie spluwy. Finezję i jej siostrę bliźniaczkę Grację. Pamiętam kiedy je dostałem. To było w rocznicę śmierci Chrisa i Luci. Dostałem je od Vergila. Powiedział ze kiedy tylko chcę mogę odejść. Ale nie zrobię tego. Chcę wybić wszystkie demony. Chcę by poczuły ten ból, po stracie bliskich który ja czułem po stracie rodziny. Spojrzałem na swoją rękę ukrytą w kieszeni bluzy. CO się z nią stało? Była pokryta demoniczną skórą. Od zewnętrznej strony widniał lśniący wzór. 
- Beatrcie Warner - Powiedziałem sam do siebie - Kim ty jesteś do jasnej cholery?