- "Pan Bober zginął, Pan Krecik zginął, no cóż zdarza się" - zabrzmiały w moich uszach dźwięki openingu z anime "Yahari Ore no Seishun Love Comedy wa Machigatteiru", Kenji ostatnio to ogląda w towarzystwie ojca. Wstałam i poszłam pod prysznic. Ta piosenka w kółko chodziła mi po głowie. "Pani krecikowa tańczy na grobach, chata wolna po chłopach" zaśmiałam się. "Będzie impra, i będzie disko"
- BOŻE! Co ten debil ogląda i to do tego od piątej. Ta głupawa pioseneczka wbiła mi się do mózgownicy i nie chce z niej wyjść! - Wrzasnęłam i zaczęłam walić głową w ścianę. Woda spływała po całym moim ciele. Zakręciłam wodę i wyszłam. spięłam włosy w warkocz i ubrałam się w niebieską spódnicę w kratę, białą koszulę na krótki rękaw i granatowy krawat. Założyłam długie, brązowe buty pod kolana i zawiązałam je. Weszłam do pokoju ojca.
- Tato... - Powiedziałam otwierając drzwi. Akurat kłócił się z Kenji'm o pilota. Oboje spadli z łóżka.
- Ty zwierzaku! Nie gdy dzieci patrzą! - Kenji oczywiście nie grzeszył inteligencją w swoich wypowiedziach, ale właśnie to w nim kochałam. Uśmiechnęłam się. Dostał z pięści w twarz od Aarona. Podeszłam do nich i pomogłam ojcu znowu wejść na łóżko a Kenji w tym czasie wstał i popędził do kuchni. Westchnęłam.
- Idę na miasto, chcesz coś? Jakieś ciastka, chipsy piwo... - Skrzywił się słysząc te słowa.
- Skąd masz pieniądze - Zapytał marszcząc brwi.
- Eee,,, Oszczędzałam? _ Uśmiechnęłam się pod nosem - A w każdym razie, ważne że hajs jest. To chcesz coś czy nie? - Skrzyżowałam ręce na piersi.
- A więc, ciastek mamy po uszy wystarczy zadzwonić po obsługę hotelową, chipsy są niezdrowe i szkodzą zdrowiu a piwo... wiesz że nie piję - Praktycznie nic o tobie nie wiem - Więc nie, niczego nie potrzebuję. - Wzruszyłam ramionami i wyszłam. Założyłam torbę na ramię. Poszłam do marketu. Wzięłam paczkę żelków i kilka najpotrzebniejszych rzeczy, Składniki do ciasta i poszłam do kasy. Czułam czyjś wzrok na sobie.
- O! Daj pomogę ci - Powiedział jakiś chłopak i zabrał mi torby. Miał brązowe włosy podchodzące pod czerwień i był ubrany na czarno.
- Eee kim jesteś? - zapytałam.
- Jestem... Nie pamiętasz mnie? - Odwrócił się. Twarz znałam, ale po imieniu pustka. Pokręciłam głową przecząco - A więc... trzeba zacząć od początku - Westchnął - Jestem Ruvel, przyjaciel Zera. Gdy zemdlałaś tak jakoś... uratowaliśmy cię. To ja się na ciebie rzuciłem z krzykiem, jakież to z ciebie wspaniałe zjawisko - zaśmiał się nerwowo - Przepraszam. - odłożył zakupy. Później pomógł mi je zanieść do hotelu. - A więc... Ile znasz Zera?
- No... nie wiem... Tak z tydzień, może dwa... - Ruvel się we mnie wpatrywał.
- NIe pamiętasz mnie, ale pamiętasz Zera. To dziwne - Stwierdził - Mnie łatwiej zapamiętać. Jestem dużo przystojniejszy - Wyszczerzył zęby w nienagannym uśmiechu - Żartuję. Dziewczyny wolą Zera. Taki nieposkromiony bad boy - Nasuwało mi się pytanie "Koleś, czy ty nie jesteś przypadkiem gejem?" ale powstrzymałam się od tego. Zatrzymał się przed hotelem i podał mi zakupy - Miło było Beatrice. DO następnego - Wsadził ręce do kieszeni i poszedł. Był zbyt normalny jak na łowcę demonów. Odłożyłam zakupy. Zamknęła oczy. Usłyszała głosy.
- Ona jest teraz nasza, nie masz po co się martwić - Powiedział jeden demoniczny głos.
- I tak w to nie wierzę. Jest wychowywana wśród ludzi. Ma ich ciało i ich emocje. Nie jest taka jak demony - Drugi głos był o wiele bardziej skrzeczący - Musimy się jej pozbyć, póki anioły nie położą na niej swoich łapsk - Otworzyłam oczy. Pokręciłam głową próbując odpędzić do siebie złe myśli. Nie wiedziałam co zrobić. Wybiec, zostać, zamknąć się w sobie. W końcu zdecydowałam. Wybiegłam na dwór w panice.
- Jeżeli będę kłopotem oni zginą. Jeżeli sobie nie poradzę, oni zginął! Jeżeli będę sobą, ONI ZGINĄ! - Krzyczałam. Ludzie patrzyli na mnie jak na obłąkaną. Nagle ktoś mnie złapał. Wziął za rękę i przytulił od tyłu.
- Nie martw się. Nikt nie zginie -
- N.. Nie trzeba Zero - Powiedziałam. Chciałam wyrwać się z jego uścisku, ale nie mogłam. Czułam się tak bezpiecznie.
- Zamknij się - warknął - Pozwól sobie pomóc. - Mruknął. Stałam wpatrzona w swoje buty. - Przestań być taka głupia, i zacznij polegać na innych - Wydusił zachrypniętym głosem. Odwróciłam się. Co się stało z tamtym ponurakiem?
- Dlaczego... dlaczego teraz? - zapytałam.
- Ponieważ prędzej czy później Zakon cię wykryje, jeżeli do nas dołączysz nie będę musiał cię zabić - założył kaptur na głowę - Nie martw się, nie mam w tym żadnych zboczonych celów - Mruknął i się odwrócił - Odpowiesz mi łaskawie? Idziesz ze mną?
- Gdzie niby?
- Do siedziby Zakonu - Mruknął. Wyjął paczkę papierosów - Do Meksyku - Zapalił.
- Że.. Że co?
- To co słyszysz. Twoich ludzi też tam przyjmą, jako rodzinę przebywającego. Co prawda, będziesz musiała ostro trenować ale... chyba warto - Mruknął. Zacisnął ręce w pięści i patrzył na mnie spod ciemnych okularów. - Idziesz na to? - Zapytał.
- Nie wiem... Nie wiem, nie wiem! NIE WIEM! - Zaczęłam kręcić głową próbując się zbuntować. Odwróciłam się i pobiegłam. Biegłam przed siebie. Nie liczyło się gdzie biegłam. Liczyło się żeby biec. Zatrzymałam się w pustej uliczce. Jakiś dzieciak gonił za szczeniakiem. - Pomogę ci! - Zawołałam. Pogoniłam za dzieckiem. Zatrzymało się w ciemnej uliczce. Nigdzie nikogo nie było.
- Głupia - Mruknęło dziecko. Z jego pleców wyłoniły się macki. Czerwone macki przesiąknięte krwią. Atakowały mnie. Skakałam. Robiłam uniki.
- Rize - Zaczęłam krzyczeć - Rize! Jasna cholera! RIZE! RIZE!- Wrzeszczałam. Macka demona rzuciła mną o ścianę. Dziecko podeszło do mnie i wgryzło się w moją rękę. Zwijałam się z bólu. Patrzyłam jak moja ręka krwawi a dziecko pławi się w jej szkarłatnym kolorze. Wtedy chłopiec zamarł i upadł na ziemię.
- To demon na poziomie zero... - Białowłosy podbiegł do mnie i pomógł mi wstać. - Zacznij uważać - Mruknął i spojrzał na mnie spod okularów. Zobaczył krwawiącą rękę - Poczekaj - Wziął nóż i odciął kawałek swojej bluzy. Obwiązał materiał dookoła mojej rany i zdjął okulary przeciwsłoneczne - Już dobrze? - Zapytał. Skinęłam głową. Wziął mnie na ręce - Rize możesz wezwać tylko w Autuum... - Mówił. Dzieciak się poruszył i jedna z macek uderzyła w wielki filar nad nami.
- ZERO! - Krzyknęłam. Ten spojrzał w górę i rzucił mnie jak najdalej a sam utknął pod metalem. Podbiegłam do niego kulejąc. - Zero, Zero.. ZERO! - Krzyczałam grzebiąc między metalowymi rurami. Wyciągnęłam jego ciało. Miał zakrwawioną całą głowę - Nie... - Zakryłam twarz dłońmi. Wyjęłam telefon. - Halo! Pogotowie? Był wypadek. Gdzie? Przy... - wyjrzała. Zobaczyła market o nazwie "Questo e perfetto" - W Centrum! - Wyjaśniłam - Proszę szybko przyjeżdżać! To sprawa życia i śmierci! Czyjej śmierci? Taki chłopak uratował mi życie! Przyjeżdżajcie! SZYBKO! - Krzyczałam. Padłam na kolana przepełniona bezsilnością. Wpatrzona w swoje pięści płakałam. - Gdzie jesteś Panie Boże, gdy jesteś Potrzebny? - Zapytałam cicho dławiąc łzy. Łkałam. Krew z mojej ręki spływała na chodnik. Czekałam na pogotowie. Nie wiedziałam co zrobić. W tej sytuacji byłam bezradna. Jedyne co mogłam zrobić to płakać.
Oczami Zera
Zamknąłem oczy i zobaczyłem ciemność którą rozjaśnił blask ognia z tamtego dnia.
- MAMO! MAMO! - Krzyczałem wtedy. Patrzyłem na tamtego siebie. Zapłakany, zakrwawiony. Wyglądałem żałośnie. Westchnąłem i podszedłem do młodego. Patrzyłem jak płakał. Nie zauważał mnie. Pobiegłem do domu. CO się tam wtedy działo? Po co w ogóle się urodziłem w tym świecie?Skąd się wziąłem? Co miałem robić? W domu było jak wtedy. Demon wyrywający serce mamy, nie mogłem na to patrzeć. Diablice tańczyły dookoła niego skąpane w krwi mojej matki. To była dobra kobieta. Dlaczego więc ją zabili? Zacisnąłem zęby patrząc na to. Ręce ścisnąłem w pięści.
- Dlaczego nic nie robisz? - Zapytał chłopiec który chciał zabić Tris - Gdybyś chciał.. To byś mógł ja teraz uratować - Powiedział. Miał fioletowe włosy i wory pod również fioletowymi oczami. Typowy demon który się stoczył.
- Ponieważ nie jestem z tego świata - Westchnąłem - To się nie dzieje naprawdę, tylko w moim łbie...
- Twoja ignorancją mnie denerwuje - Rzucił - Chodziło mi o to, dlaczego wtedy jej nie uratowałeś. Gdybyś spróbował, zwyciężyłbyś. - Wyjaśnił i się uśmiechnął ściskając misia. Uśmiałem się.
- Byłem tylko dzieckiem!
- Uważasz że dzieci są słabe? - Jego głos był bardzo poważny i wyprany z emocji - W takim razie ja muszę być jakiś dziwny. - Wzruszył ramionami - Własnoręcznie zabiłem zabójców mojej matki po czym spaliłem ich zwłoki by zataić morderstwo - Mruknął. Wtedy wszystko zniknęło. Na chwilę się obudziłem.
- To jedyna nadzieja. - Powiedział lekarz.
- Ale to nie jest pewne... - Mówił drugi
- Warto spróbować - Zmęczony zamknąłem oczy. Ponownie otworzyłem je w czasie operacji. Ludzie rozcinali mi skórę. Przeszywał mnie ból, ale nie miałem siły nawet jęknąć z bólu. Poczułem jak coś się we mnie zmienia.
- Od tej pory, będziesz moim sprzymierzeńcem - Powiedział Dzieciak i stanął u mego boku. Świat to była nicość. Biała i pusta nicość. - Będziemy razem pracowali, i nic nie stanie nam na drodze ale...
- Zabijam takich jak ty - Warknąłem.
- To trudno - Uśmiechnął się. Od tamtej pory nie jestem człowiekiem.
Jestem Brudny.
Splugawiony.
Splugawiony bo
Mam w sobie plugawość demona
Zostałem skażony
Przez to cholerstwo
Już nie jestem człowiekiem.
- Zero... Dlaczego Zero? Dlaczego on?! - Zaczęłam się drzeć. Usiadłam w poczekalni w szpitalu i Podkuliłam nogi. Musiał przeżyć. Musiał! Mieli mu przeszczepić coś z tego demona.
- CO jest? Przyjechałem najszybciej jak mogłem - Przede mną staną Ruvel. Spojrzałam na niego smutnymi oczami. - Nieeee... to nie możliwe! Zero... Zero tu jest? Wyladował w szpitalu? Niezniszczalny Zero? - Przeczesał włosy palcami. Był bliski płaczu.
- Każdy ląduje w szpitalu. Każdy człowiek.... Każdy bywa ranny...
- ALe nie on! - Przerwał mi - On nie jest człowiekiem! - Krzyknął - Jego ojciec był demonem! Złodziejem dusz. - Spojrzał na podłogę po czym znów na mnie - Zabili go za to. Tak samo jak demony próbują zabić Zera za to że... - Po raz pierwszy zobaczyłam w Ruvel'u powagę - On jest synem demona i człowieka. - Wyjaśnił - Takich się zabija! Mają w sobie nie dość że Iskrę Bożą to do tego moce piekielne! - Znów się zdenerwował - Demony go niedługo dopadną, zwłaszcza gdy jest ranny, teraz stanowi dla nich łatwą zdobycz - Czułam jak moje ciało się rozpada. Wstałam.
- Ja... - Podniosłam głowę - Ja go obronię! - Wykrzyknęłam a Ruvel zamarzł - Jestem silna, dam sobie radę. Mnie piekło nie ruszy, boją się - Wzruszyłam ramionami - Mam przy sobie Rize, Ona obiecała mi pomóc. Już nie raz dowiodła swojej wierności, więc... - Podeszłam do niego - Mamy szansę - Powiedziałam.
- Jest jeden minus - Uśmiechnął się smutno - Zero musi pić krew demona czystej krwi. Inaczej zamieni się w tego potwora który cię zaatakował. A wtedy... - Westchnął ciężko - Będziemy musieli go zabić. - Nie wiedziałam co powiedzieć. Bałam się o Zera. Naprawdę. NIe wiedziałam co począć. Czyli ze to miał być jego koniec? Poświęcił się dla mnie, musiał przeżyć. MUSIAŁ!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wstałam i ubrałam się. Nawet nie jadłam śniadania. Poszłam do szpitala po Zera. Miał tego dnia wyjść. Weszłam do jego pokoju. Spał. Wyglądał uroczo. Odgarnęłam włosy z jego twarzy. Zdjęli mu niedawno szwy i wszystko się ładnie zagoiło. Patrząc na niego uśmiechałam się.
- Zero? - Obudził mnie miły i delikatny głos Tris. Patrzyła na mnie z troską. Uśmiechnąłem się nieumyślnie. - Wszystko dobrze? - Zapytała. Skinąłem głową i wstałem. - Nie... Lekarz kazał ci leżeć...
- W Zakonie mam lepszych lekarzy - Mruknąłem i spojrzałem na siebie w lustrze. Jedno oko było przykryte bandażem.
- Musieli cię... z operować. Miałeś naruszone niektóre narządy... Przeszczepili ci je od tamtego chłopca...
- Mogli tego nie robić - Warknąłem.
- Ale byś umarł - podniosła głos.
- Nie rozumiesz? Teraz jestem splugawiony! To dla mnie jak plama na honorze - Krzyknąłem. Patrzyłem w jej przerażone oczy. Była bliska płaczu.
- Nie chcę żebyś odszedł przeze mnie - Powiedziała i zacisnęła ręce w pięści - Za dużo osób już przeze mnie zginęło! NIE CHCĘ ŻEBYŚ DO NICH DOŁĄCZYŁ! - Nie mogłem zrobić nic poza uściśnięciem jej. Przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem.
- Nie musiałaś tego robić - Powiedziałem. - To przecież ja się zobowiązałem cię chronić, nie na odwrót - Przez chwilę staliśmy w ciszy. - Chodź. Ogarniemy się i jedziemy do zakonu - Wskazałem i zdjąłem koszulkę. Czułem jej wzrok na sobie - Panience Beatrice podoba sie to co widzi? - Zapytałem ponury.
- Cco.. NIE! NAWET NIE WAŻ SIĘ MÓWIĆ TAKICH RZECZY! - Wrzasnęła.
- Ledwo co byłaś dla mnie milutka i już wrzeszczysz? Kobiety są takie zmienne - Mruknąłem pod nosem zakładając buty.- WIem co myślisz na mój temat. I nie przeszkadza mi to - Uśmiechnąłem się - Idziemy naleśniku - Popędziłem.Wyszedłem ze szpitala. Na dworze czekał na mnie Ruvel.
- Witaj bohaterze wieczoru. Jak tam? Panienka w opałach odwdzięczyła ci się? - Puścił do mnie oko a ja rzuciłem w niego nożem.
- Zamknij mordę i jedź. - Warknąłem. - Tris siada z tyłu - Pokazałem jej miejsce. Zdecydowanie wolałbym jechać sam, ale no cóż, aktualnie nie jestem do tego zdolny. Oczywiście nic nie przebije samochodu Ruvela pomalowanego na jaskrawy pomarańcz który był do tego w kwiaty w innych oczojebnych kolorach. Westchnąłem siadając na skórzanym fotelu. Czułem się jakbym jechał w jednym samochodzie z męską wersją barbie.
- Brum brummmm - Powiedział przekręcając klucz i naciskając pedał gazu.
- Przymknij się silniczku. Zmarnuj swoją energię na chłopców w zakonie - Mruknąłem pod nosem opierając głowę o brzeg fotela. Rzuciłem Tris sok porzeczkowy. - Jesteś słaba, żeby się szybciej zregenerować musisz pić ją codziennie - Wyjaśniłem - Desko - Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Poluźniłem przepaskę na oko. Widziałem że dziewczyna patrzy na mnie jak na opętanego. Ale no cóż, tak już bywa. W końcu aż tak się nie mijam od prawdy.
Oczami Tris
- Zero... Dlaczego Zero? Dlaczego on?! - Zaczęłam się drzeć. Usiadłam w poczekalni w szpitalu i Podkuliłam nogi. Musiał przeżyć. Musiał! Mieli mu przeszczepić coś z tego demona.
- CO jest? Przyjechałem najszybciej jak mogłem - Przede mną staną Ruvel. Spojrzałam na niego smutnymi oczami. - Nieeee... to nie możliwe! Zero... Zero tu jest? Wyladował w szpitalu? Niezniszczalny Zero? - Przeczesał włosy palcami. Był bliski płaczu.
- Każdy ląduje w szpitalu. Każdy człowiek.... Każdy bywa ranny...
- ALe nie on! - Przerwał mi - On nie jest człowiekiem! - Krzyknął - Jego ojciec był demonem! Złodziejem dusz. - Spojrzał na podłogę po czym znów na mnie - Zabili go za to. Tak samo jak demony próbują zabić Zera za to że... - Po raz pierwszy zobaczyłam w Ruvel'u powagę - On jest synem demona i człowieka. - Wyjaśnił - Takich się zabija! Mają w sobie nie dość że Iskrę Bożą to do tego moce piekielne! - Znów się zdenerwował - Demony go niedługo dopadną, zwłaszcza gdy jest ranny, teraz stanowi dla nich łatwą zdobycz - Czułam jak moje ciało się rozpada. Wstałam.
- Ja... - Podniosłam głowę - Ja go obronię! - Wykrzyknęłam a Ruvel zamarzł - Jestem silna, dam sobie radę. Mnie piekło nie ruszy, boją się - Wzruszyłam ramionami - Mam przy sobie Rize, Ona obiecała mi pomóc. Już nie raz dowiodła swojej wierności, więc... - Podeszłam do niego - Mamy szansę - Powiedziałam.
- Jest jeden minus - Uśmiechnął się smutno - Zero musi pić krew demona czystej krwi. Inaczej zamieni się w tego potwora który cię zaatakował. A wtedy... - Westchnął ciężko - Będziemy musieli go zabić. - Nie wiedziałam co powiedzieć. Bałam się o Zera. Naprawdę. NIe wiedziałam co począć. Czyli ze to miał być jego koniec? Poświęcił się dla mnie, musiał przeżyć. MUSIAŁ!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dwa tygodnie później
Już dwa tygodnie Zero leży w szpitalu. Nie wiedziałam co z nim jest. Nie chciał nikogo widzieć. Czyżby bał się że kogoś skrzywdzi? Że wpadnie w furię i kogoś zje?Wstałam i ubrałam się. Nawet nie jadłam śniadania. Poszłam do szpitala po Zera. Miał tego dnia wyjść. Weszłam do jego pokoju. Spał. Wyglądał uroczo. Odgarnęłam włosy z jego twarzy. Zdjęli mu niedawno szwy i wszystko się ładnie zagoiło. Patrząc na niego uśmiechałam się.
Oczami Zera
- Zero? - Obudził mnie miły i delikatny głos Tris. Patrzyła na mnie z troską. Uśmiechnąłem się nieumyślnie. - Wszystko dobrze? - Zapytała. Skinąłem głową i wstałem. - Nie... Lekarz kazał ci leżeć...
- W Zakonie mam lepszych lekarzy - Mruknąłem i spojrzałem na siebie w lustrze. Jedno oko było przykryte bandażem.
- Musieli cię... z operować. Miałeś naruszone niektóre narządy... Przeszczepili ci je od tamtego chłopca...
- Mogli tego nie robić - Warknąłem.
- Ale byś umarł - podniosła głos.
- Nie rozumiesz? Teraz jestem splugawiony! To dla mnie jak plama na honorze - Krzyknąłem. Patrzyłem w jej przerażone oczy. Była bliska płaczu.
- Nie chcę żebyś odszedł przeze mnie - Powiedziała i zacisnęła ręce w pięści - Za dużo osób już przeze mnie zginęło! NIE CHCĘ ŻEBYŚ DO NICH DOŁĄCZYŁ! - Nie mogłem zrobić nic poza uściśnięciem jej. Przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem.
- Nie musiałaś tego robić - Powiedziałem. - To przecież ja się zobowiązałem cię chronić, nie na odwrót - Przez chwilę staliśmy w ciszy. - Chodź. Ogarniemy się i jedziemy do zakonu - Wskazałem i zdjąłem koszulkę. Czułem jej wzrok na sobie - Panience Beatrice podoba sie to co widzi? - Zapytałem ponury.
- Cco.. NIE! NAWET NIE WAŻ SIĘ MÓWIĆ TAKICH RZECZY! - Wrzasnęła.
- Ledwo co byłaś dla mnie milutka i już wrzeszczysz? Kobiety są takie zmienne - Mruknąłem pod nosem zakładając buty.- WIem co myślisz na mój temat. I nie przeszkadza mi to - Uśmiechnąłem się - Idziemy naleśniku - Popędziłem.Wyszedłem ze szpitala. Na dworze czekał na mnie Ruvel.
- Witaj bohaterze wieczoru. Jak tam? Panienka w opałach odwdzięczyła ci się? - Puścił do mnie oko a ja rzuciłem w niego nożem.
- Zamknij mordę i jedź. - Warknąłem. - Tris siada z tyłu - Pokazałem jej miejsce. Zdecydowanie wolałbym jechać sam, ale no cóż, aktualnie nie jestem do tego zdolny. Oczywiście nic nie przebije samochodu Ruvela pomalowanego na jaskrawy pomarańcz który był do tego w kwiaty w innych oczojebnych kolorach. Westchnąłem siadając na skórzanym fotelu. Czułem się jakbym jechał w jednym samochodzie z męską wersją barbie.
- Brum brummmm - Powiedział przekręcając klucz i naciskając pedał gazu.
- Przymknij się silniczku. Zmarnuj swoją energię na chłopców w zakonie - Mruknąłem pod nosem opierając głowę o brzeg fotela. Rzuciłem Tris sok porzeczkowy. - Jesteś słaba, żeby się szybciej zregenerować musisz pić ją codziennie - Wyjaśniłem - Desko - Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Poluźniłem przepaskę na oko. Widziałem że dziewczyna patrzy na mnie jak na opętanego. Ale no cóż, tak już bywa. W końcu aż tak się nie mijam od prawdy.
Oczami Tris
Całą drogę głównie Ruvel gadał. Ja się wyłączyłam w połowie, a Zero był wyłączony całą drogę, a on mimo to gadał i gadał. Gadaj zdrów, i tak nikt nie słucha.
- Przepraszam... Jesteś pewien że dobrze jedziemy - Zapytałam go nagle - Bo co jak co, ale nie zaszkodziłoby się zatrzymać - Wskazałam głową na Zera - Wydaje mi się że on ma ochotę odwiedzić Zamtuz - (Zamtuz - dom publiczny, burdel)
- Przepraszam, ale ja wolę swój harem - Mruknął pod nosem i znów usnął. Jak dziecko. Wyglądał uroczo.
- A więc moja droga... - Zaczął Ruvel - Boisz się mnie? - Otworzyłam szerzej oczy - Chodzi o to że jestem kapłanem i egzorcystą a ty w połowie demonem więc wiesz... powinnaś się bać. Rany zadane demonowi przez egzorcystę się nie goją - Odwrócił się i uśmiechnął - WIęc bądź grzeczna - Wyszczerzył się.
- Patrz na drogę gówniaku - Warknął przez sen Zero. Obserwowałam go. Był jakiś inny. Bardziej skryty.
- TO TU! - Krzyknął Ruvel i się zatrzymał przed wielkim budynkiem niedaleko miasta - Oto Zakon! - Pokazał go majestatycznym ruchem - Możecie podziwiać jego zajebistość gdy ja będę się kąpał...
- W morzu twojej zajebistości? - dokończył Zero a egzorcysta skinął głową i popędził niczym gazela.
- WItaj w Zakonie - Białowłosy zsuną czapkę na głowę i wziął walizki. Wprowadził mnie na dziedziniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz