em... muzyka? xD

czwartek, 30 kwietnia 2015

Rozdział 4

Budzą mnie dźwięki jakiejś głupawej melodyjki.
- "Pan Bober zginął, Pan Krecik zginął, no cóż zdarza się" - zabrzmiały w moich uszach dźwięki openingu z anime "Yahari Ore no Seishun Love Comedy wa Machigatteiru", Kenji ostatnio to ogląda w towarzystwie ojca. Wstałam i poszłam pod prysznic. Ta piosenka w kółko chodziła mi po głowie. "Pani krecikowa tańczy na grobach, chata wolna po chłopach" zaśmiałam się. "Będzie impra, i będzie disko"
- BOŻE! Co ten debil ogląda i to do tego od piątej. Ta głupawa pioseneczka wbiła mi się do mózgownicy i nie chce z niej wyjść! - Wrzasnęłam i zaczęłam walić głową w ścianę. Woda spływała po całym moim ciele. Zakręciłam wodę i wyszłam. spięłam włosy w warkocz i ubrałam się w niebieską spódnicę w kratę, białą koszulę na krótki rękaw i granatowy krawat. Założyłam długie, brązowe buty pod kolana i zawiązałam je. Weszłam do pokoju ojca.
- Tato... - Powiedziałam otwierając drzwi. Akurat kłócił się z Kenji'm o pilota. Oboje spadli z łóżka.
- Ty zwierzaku! Nie gdy dzieci patrzą! - Kenji oczywiście nie grzeszył inteligencją w swoich wypowiedziach, ale właśnie to w nim kochałam. Uśmiechnęłam się. Dostał z pięści w twarz od Aarona. Podeszłam do nich i pomogłam ojcu znowu wejść na łóżko a Kenji w tym czasie wstał i popędził do kuchni. Westchnęłam.
- Idę na miasto, chcesz coś? Jakieś ciastka, chipsy piwo... - Skrzywił się słysząc te słowa.
- Skąd masz pieniądze - Zapytał marszcząc brwi.
- Eee,,, Oszczędzałam? _ Uśmiechnęłam się pod nosem - A w każdym razie, ważne że hajs jest. To chcesz coś czy nie? - Skrzyżowałam ręce na piersi.
- A więc, ciastek mamy po uszy wystarczy zadzwonić po obsługę hotelową, chipsy są niezdrowe i szkodzą zdrowiu a piwo... wiesz że nie piję - Praktycznie nic o tobie nie wiem - Więc nie, niczego nie potrzebuję. - Wzruszyłam ramionami i wyszłam. Założyłam torbę na ramię. Poszłam do marketu. Wzięłam paczkę żelków i kilka najpotrzebniejszych rzeczy, Składniki do ciasta i poszłam do kasy. Czułam czyjś wzrok na sobie.
- O! Daj pomogę ci - Powiedział jakiś chłopak i zabrał mi torby. Miał brązowe włosy podchodzące pod czerwień i był ubrany na czarno.
- Eee kim jesteś? - zapytałam.
- Jestem... Nie pamiętasz mnie? - Odwrócił się. Twarz znałam, ale po imieniu pustka. Pokręciłam głową przecząco - A więc... trzeba zacząć od początku - Westchnął - Jestem Ruvel, przyjaciel Zera. Gdy zemdlałaś tak jakoś... uratowaliśmy cię. To ja się na ciebie rzuciłem z krzykiem, jakież to z ciebie wspaniałe zjawisko - zaśmiał się nerwowo - Przepraszam. - odłożył zakupy. Później pomógł mi je zanieść do hotelu. - A więc... Ile znasz Zera?
- No... nie wiem... Tak z tydzień, może dwa... - Ruvel się we mnie wpatrywał.
- NIe pamiętasz mnie, ale pamiętasz Zera. To dziwne - Stwierdził - Mnie łatwiej zapamiętać. Jestem dużo przystojniejszy - Wyszczerzył zęby w nienagannym uśmiechu - Żartuję. Dziewczyny wolą Zera. Taki nieposkromiony bad boy - Nasuwało mi się pytanie "Koleś, czy ty nie jesteś przypadkiem gejem?" ale powstrzymałam się od tego. Zatrzymał się przed hotelem i podał mi zakupy - Miło było Beatrice. DO następnego - Wsadził  ręce do kieszeni i poszedł. Był zbyt normalny jak na łowcę demonów. Odłożyłam zakupy. Zamknęła oczy. Usłyszała głosy.
- Ona jest teraz nasza, nie masz po co się martwić - Powiedział jeden demoniczny głos.
- I tak w to nie wierzę. Jest wychowywana wśród ludzi. Ma ich ciało i ich emocje. Nie jest taka jak demony - Drugi głos był o wiele bardziej skrzeczący - Musimy się jej pozbyć, póki anioły nie położą na niej swoich łapsk - Otworzyłam oczy. Pokręciłam głową próbując odpędzić do siebie złe myśli. Nie wiedziałam co zrobić. Wybiec, zostać, zamknąć się w sobie. W końcu zdecydowałam. Wybiegłam na dwór w panice.
- Jeżeli będę kłopotem oni zginą. Jeżeli sobie nie poradzę, oni zginął! Jeżeli będę sobą, ONI ZGINĄ! - Krzyczałam. Ludzie patrzyli na mnie jak na obłąkaną. Nagle ktoś mnie złapał. Wziął za rękę i przytulił od tyłu.
- Nie martw się. Nikt nie zginie  - To był jego głos. To był ten głos który chciałam usłyszeć! Ten głos którego tak potrzebowałam. Miałam nadzieję że więcej nie usłyszę tego głosu. - Ale nie możesz się poddać - Szepnął - Nie teraz. - Krwawe łzy zaczęły płynąć z moich oczu. Nie teraz Nie teraz Nie teraz Nie mogę się teraz poddać. Jestem w tej chwili bezsilna.  - Pomogę ci - Wyszeptał a ja zamarłam. Chciałam to usłyszeć już dawno Jak ten dupek ma mi niby pomóc? Odwróciłam się do niego.
- N.. Nie trzeba Zero - Powiedziałam. Chciałam wyrwać się z jego uścisku, ale nie mogłam. Czułam się tak bezpiecznie.
- Zamknij się - warknął - Pozwól sobie pomóc. - Mruknął. Stałam wpatrzona w swoje buty. - Przestań być taka głupia, i zacznij polegać na innych - Wydusił zachrypniętym głosem. Odwróciłam się. Co się stało z tamtym ponurakiem?
- Dlaczego... dlaczego teraz? - zapytałam.
- Ponieważ prędzej czy później Zakon cię wykryje, jeżeli do nas dołączysz nie będę musiał cię zabić - założył kaptur na głowę - Nie martw się, nie mam w tym żadnych zboczonych celów - Mruknął i się odwrócił - Odpowiesz mi łaskawie? Idziesz ze mną?
- Gdzie niby?
- Do siedziby Zakonu - Mruknął. Wyjął paczkę papierosów - Do Meksyku - Zapalił.
- Że.. Że co?
- To co słyszysz. Twoich ludzi też tam przyjmą, jako rodzinę przebywającego. Co prawda, będziesz musiała ostro trenować ale... chyba warto - Mruknął. Zacisnął ręce w pięści i patrzył  na mnie spod ciemnych okularów. - Idziesz na to? - Zapytał.
- Nie wiem... Nie wiem, nie wiem! NIE WIEM! - Zaczęłam kręcić głową próbując się zbuntować. Odwróciłam się i pobiegłam. Biegłam przed siebie. Nie liczyło się gdzie biegłam. Liczyło się żeby biec. Zatrzymałam się w pustej uliczce. Jakiś dzieciak gonił za szczeniakiem. - Pomogę ci! - Zawołałam. Pogoniłam za dzieckiem. Zatrzymało się w ciemnej uliczce. Nigdzie nikogo nie było.
- Głupia - Mruknęło dziecko. Z jego pleców wyłoniły się macki. Czerwone macki przesiąknięte krwią. Atakowały mnie. Skakałam. Robiłam uniki.
- Rize - Zaczęłam krzyczeć - Rize! Jasna cholera! RIZE! RIZE!- Wrzeszczałam. Macka demona rzuciła mną o ścianę. Dziecko podeszło do mnie i wgryzło się w moją rękę. Zwijałam się z bólu. Patrzyłam jak moja ręka krwawi a dziecko pławi się w jej szkarłatnym kolorze. Wtedy chłopiec zamarł i upadł na ziemię.
- To demon na poziomie zero... - Białowłosy podbiegł do mnie i pomógł mi wstać. - Zacznij uważać - Mruknął i spojrzał na mnie spod okularów. Zobaczył krwawiącą rękę - Poczekaj - Wziął nóż i odciął kawałek swojej bluzy. Obwiązał materiał dookoła mojej rany i zdjął okulary przeciwsłoneczne - Już dobrze? - Zapytał. Skinęłam głową. Wziął mnie na ręce - Rize możesz wezwać tylko w Autuum... - Mówił. Dzieciak się poruszył i jedna z macek uderzyła w wielki filar nad nami.
- ZERO! - Krzyknęłam. Ten spojrzał w górę i rzucił mnie jak najdalej a sam utknął pod metalem. Podbiegłam do niego kulejąc. - Zero, Zero.. ZERO! - Krzyczałam grzebiąc między metalowymi rurami. Wyciągnęłam jego ciało. Miał zakrwawioną całą głowę - Nie... - Zakryłam twarz dłońmi. Wyjęłam telefon. - Halo! Pogotowie? Był wypadek. Gdzie? Przy... - wyjrzała. Zobaczyła market o nazwie "Questo e perfetto" - W Centrum! - Wyjaśniłam - Proszę szybko przyjeżdżać! To sprawa życia i śmierci! Czyjej śmierci? Taki chłopak uratował mi życie! Przyjeżdżajcie! SZYBKO! - Krzyczałam. Padłam na kolana przepełniona bezsilnością. Wpatrzona w swoje pięści płakałam. - Gdzie jesteś Panie Boże, gdy jesteś Potrzebny? - Zapytałam cicho dławiąc łzy. Łkałam. Krew z mojej ręki spływała na chodnik. Czekałam na pogotowie. Nie wiedziałam co zrobić. W tej sytuacji byłam bezradna. Jedyne co mogłam zrobić to płakać.

Oczami Zera

Zamknąłem oczy i zobaczyłem ciemność którą rozjaśnił blask ognia z tamtego dnia. 
- MAMO! MAMO! - Krzyczałem wtedy. Patrzyłem na tamtego siebie. Zapłakany, zakrwawiony. Wyglądałem żałośnie. Westchnąłem i podszedłem do młodego. Patrzyłem jak płakał. Nie zauważał mnie. Pobiegłem do domu. CO się tam wtedy działo? Po co w ogóle się urodziłem w tym świecie?Skąd się wziąłem? Co miałem robić? W domu było jak wtedy. Demon wyrywający serce mamy, nie mogłem na to patrzeć. Diablice tańczyły dookoła niego skąpane w krwi mojej matki. To była dobra kobieta. Dlaczego więc ją zabili? Zacisnąłem zęby patrząc na to. Ręce ścisnąłem w pięści. 
- Dlaczego nic nie robisz? - Zapytał chłopiec który chciał zabić Tris - Gdybyś chciał.. To byś mógł ja teraz uratować - Powiedział. Miał fioletowe włosy i wory pod również fioletowymi oczami. Typowy demon który się stoczył. 
- Ponieważ nie jestem z tego świata - Westchnąłem - To się nie dzieje naprawdę, tylko w moim łbie...
- Twoja ignorancją mnie denerwuje - Rzucił - Chodziło mi o to, dlaczego wtedy jej nie uratowałeś. Gdybyś spróbował, zwyciężyłbyś. - Wyjaśnił i się uśmiechnął ściskając misia. Uśmiałem się.
- Byłem tylko dzieckiem! 
- Uważasz że dzieci są słabe? - Jego głos był bardzo poważny i wyprany z emocji - W takim razie ja muszę być jakiś dziwny. - Wzruszył ramionami - Własnoręcznie zabiłem zabójców mojej matki po czym spaliłem ich zwłoki by zataić morderstwo - Mruknął. Wtedy wszystko zniknęło. Na chwilę się obudziłem. 
- To jedyna nadzieja. - Powiedział lekarz.
- Ale to nie jest pewne... - Mówił drugi
- Warto spróbować - Zmęczony zamknąłem oczy. Ponownie otworzyłem je w czasie operacji. Ludzie rozcinali mi skórę. Przeszywał mnie ból, ale nie miałem siły nawet jęknąć z bólu. Poczułem jak coś się we mnie zmienia. 
- Od tej pory, będziesz moim sprzymierzeńcem - Powiedział Dzieciak i stanął u mego boku. Świat to była nicość. Biała i pusta nicość. - Będziemy razem pracowali, i nic nie stanie nam na drodze ale...
- Zabijam takich jak ty - Warknąłem. 
- To trudno - Uśmiechnął się. Od tamtej pory nie jestem człowiekiem. 
Jestem Brudny.
Splugawiony.
Splugawiony bo
Mam w sobie plugawość demona
Zostałem skażony
Przez to cholerstwo

Już nie jestem człowiekiem.

Oczami Tris


- Zero... Dlaczego Zero? Dlaczego on?! - Zaczęłam się drzeć. Usiadłam w poczekalni w szpitalu i Podkuliłam nogi. Musiał przeżyć. Musiał! Mieli mu przeszczepić coś z tego demona.
- CO jest? Przyjechałem najszybciej jak mogłem - Przede mną staną Ruvel. Spojrzałam na niego smutnymi oczami. - Nieeee... to nie możliwe! Zero... Zero tu jest? Wyladował w szpitalu? Niezniszczalny Zero? - Przeczesał włosy palcami. Był bliski płaczu.
- Każdy ląduje w szpitalu. Każdy człowiek.... Każdy bywa ranny...
- ALe nie on! - Przerwał mi - On nie jest człowiekiem! - Krzyknął - Jego ojciec był demonem! Złodziejem dusz. - Spojrzał na podłogę po czym znów na mnie - Zabili go za to. Tak samo jak demony próbują zabić Zera za to że... - Po raz pierwszy zobaczyłam w Ruvel'u powagę - On jest synem demona i człowieka. - Wyjaśnił - Takich się zabija! Mają w sobie nie dość że Iskrę Bożą to do tego moce piekielne! - Znów się zdenerwował - Demony go niedługo dopadną, zwłaszcza gdy jest ranny, teraz stanowi dla nich łatwą zdobycz - Czułam jak moje ciało się rozpada. Wstałam.
- Ja... - Podniosłam głowę - Ja go obronię! - Wykrzyknęłam a Ruvel zamarzł - Jestem silna, dam sobie radę. Mnie piekło nie ruszy, boją się - Wzruszyłam ramionami - Mam przy sobie Rize, Ona obiecała mi pomóc. Już nie raz dowiodła swojej wierności, więc... - Podeszłam do niego - Mamy szansę - Powiedziałam.
- Jest jeden minus - Uśmiechnął się smutno - Zero musi pić krew demona czystej krwi. Inaczej zamieni się w tego potwora który cię zaatakował. A wtedy... - Westchnął ciężko - Będziemy musieli go zabić. - Nie wiedziałam co powiedzieć. Bałam się o Zera. Naprawdę. NIe wiedziałam co począć. Czyli ze to miał być jego koniec? Poświęcił się dla mnie, musiał przeżyć. MUSIAŁ!


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dwa tygodnie później

Już dwa tygodnie Zero leży w szpitalu. Nie wiedziałam co z nim jest. Nie chciał nikogo widzieć. Czyżby bał się że kogoś skrzywdzi? Że wpadnie w furię i kogoś zje?
Wstałam i ubrałam się. Nawet nie jadłam śniadania. Poszłam do szpitala po Zera. Miał tego dnia wyjść. Weszłam do jego pokoju. Spał. Wyglądał uroczo. Odgarnęłam włosy z jego twarzy. Zdjęli mu niedawno szwy i wszystko się ładnie zagoiło. Patrząc na niego uśmiechałam się.


Oczami Zera 


- Zero? - Obudził mnie miły i delikatny głos Tris. Patrzyła na mnie z troską. Uśmiechnąłem się nieumyślnie. - Wszystko dobrze? - Zapytała. Skinąłem głową i wstałem. - Nie... Lekarz kazał ci leżeć...
- W Zakonie mam lepszych lekarzy - Mruknąłem i spojrzałem na siebie w lustrze. Jedno oko było przykryte bandażem.
- Musieli cię... z operować. Miałeś naruszone niektóre narządy... Przeszczepili ci je od tamtego chłopca...
- Mogli tego nie robić - Warknąłem.
- Ale byś umarł - podniosła głos.
- Nie rozumiesz? Teraz jestem splugawiony! To dla mnie jak plama na honorze - Krzyknąłem. Patrzyłem w jej przerażone oczy. Była bliska płaczu.
- Nie chcę żebyś odszedł przeze mnie - Powiedziała i zacisnęła ręce w pięści - Za dużo osób już przeze mnie zginęło! NIE CHCĘ ŻEBYŚ DO NICH DOŁĄCZYŁ! - Nie mogłem zrobić nic poza uściśnięciem jej. Przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem.
- Nie musiałaś tego robić - Powiedziałem. - To przecież ja się zobowiązałem cię chronić, nie na odwrót - Przez chwilę staliśmy w ciszy. - Chodź. Ogarniemy się i jedziemy do zakonu - Wskazałem i zdjąłem koszulkę. Czułem jej wzrok na sobie - Panience Beatrice podoba sie to co widzi? - Zapytałem ponury.
- Cco.. NIE! NAWET NIE WAŻ SIĘ MÓWIĆ TAKICH RZECZY! - Wrzasnęła.
- Ledwo co byłaś dla mnie milutka i już wrzeszczysz? Kobiety są takie zmienne - Mruknąłem pod nosem zakładając buty.- WIem co myślisz na mój temat. I nie przeszkadza mi to - Uśmiechnąłem się - Idziemy naleśniku - Popędziłem.Wyszedłem ze szpitala. Na dworze czekał na mnie Ruvel.
- Witaj bohaterze wieczoru. Jak tam? Panienka w opałach odwdzięczyła ci się? - Puścił do mnie oko a ja rzuciłem w niego nożem.
- Zamknij mordę i jedź. - Warknąłem. - Tris siada z tyłu - Pokazałem jej miejsce. Zdecydowanie wolałbym jechać sam, ale no cóż, aktualnie nie jestem do tego zdolny. Oczywiście nic nie przebije samochodu Ruvela pomalowanego na jaskrawy pomarańcz który był do tego w kwiaty w innych oczojebnych kolorach. Westchnąłem siadając na skórzanym fotelu. Czułem się jakbym jechał w jednym samochodzie  z męską wersją barbie.
- Brum brummmm - Powiedział przekręcając klucz i naciskając pedał gazu.
- Przymknij się silniczku. Zmarnuj swoją energię na chłopców w zakonie - Mruknąłem pod nosem opierając głowę o brzeg fotela. Rzuciłem Tris sok porzeczkowy. - Jesteś słaba, żeby się szybciej zregenerować musisz pić ją codziennie - Wyjaśniłem - Desko - Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Poluźniłem przepaskę na oko. Widziałem że dziewczyna patrzy na mnie jak na opętanego. Ale no cóż, tak już bywa. W końcu aż tak się nie mijam od prawdy.

Oczami Tris

Całą drogę głównie Ruvel gadał. Ja się wyłączyłam w połowie, a Zero był wyłączony całą drogę, a on mimo to gadał i gadał. Gadaj zdrów, i tak nikt nie słucha. 
- Przepraszam... Jesteś pewien że dobrze jedziemy - Zapytałam go nagle - Bo co jak co, ale nie zaszkodziłoby się zatrzymać - Wskazałam głową na Zera - Wydaje mi się że on ma ochotę odwiedzić Zamtuz - (Zamtuz - dom publiczny, burdel)
- Przepraszam, ale ja wolę swój harem - Mruknął pod nosem i znów usnął. Jak dziecko. Wyglądał uroczo. 
- A więc moja droga... - Zaczął Ruvel - Boisz się mnie? - Otworzyłam szerzej oczy - Chodzi o to że jestem kapłanem i egzorcystą a ty w połowie demonem więc wiesz... powinnaś się bać. Rany zadane demonowi przez egzorcystę się nie goją - Odwrócił się i uśmiechnął - WIęc bądź grzeczna - Wyszczerzył się. 
- Patrz na drogę gówniaku - Warknął przez sen Zero. Obserwowałam go. Był jakiś inny. Bardziej skryty. 
- TO TU! - Krzyknął Ruvel i się zatrzymał przed wielkim budynkiem niedaleko miasta - Oto Zakon! - Pokazał go majestatycznym ruchem - Możecie podziwiać jego zajebistość gdy ja będę się kąpał...
- W morzu twojej zajebistości? - dokończył Zero a egzorcysta skinął głową i popędził niczym gazela. 
- WItaj w Zakonie - Białowłosy zsuną czapkę na głowę i wziął walizki. Wprowadził mnie na dziedziniec. 

niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 3

-Tata dzisiaj wychodzi ze szpitala... - Powiedziałam sama do siebie w lustrze. Wolałabym żeby zamiast niego to mama wychodziła. Żeby to ona była obok. Jutro jest jej pogrzeb. Jutro zobaczę ją po raz ostatni. Jutro już jej nie będzie. Podeszłam do biurka. Było tam nasze wspólne zdjęcie. Miałam nie więcej niż pięć lat. Starałam się powstrzymać łzy. - Mamo.... - Nie udało się. Poszłam do łazienki żeby się wypłakać. Usiadłam na klapie od kibla i podkuliłam nogi. Zaczęłam płakać krwią.
- TRIS! Zaraz wychodzimy! Wszystko dobrze? - Usłyszałam zza drzwi Kaname. NIe chciałam iść Chciałam tam zostać i mieć w końcu świętu spokój od tego pojebanego świata! Dlaczego ja? DLACZEGO TO KURWA MUSIAŁAM BYĆ JA?! Widziałam ja mój dom płonie. Widziałam jak cały mój świat płonie! Mogłam spłonąć razem z nim! NIE CHCĘ ŻYĆ DO JASNEJ CHOLERY!
Wstałam. Oparłam się o umywalkę. Spojrzałam na swoje odbicie. A więc tak to jest być potworem?
Spojrzałam jeszcze raz. Pełno krwi.... Wszędzie krew. Krew na ścianach. Krew na lustrze. Krew na moich rękach...
- NIE! - Krzyknęłam. Wzięłam do ręki suszarkę do włosów i rozbiłam lustro. Upadłam na podłogę. Moje kolana ronione były ostrymi odłamkami.
- TRIS! - Do łazienki wbiegł Kaname - Co się stało? - Spojrzałam na niego spode łba. - Em... chyba się myłaś... ja poczekam... na zewnątrz... - Wskazał na drzwi. Gdy wychodził złapałam go za rękaw. Odwrócił się.
- Nie zostawiaj mnie - Powiedziałam przez łzy. - Nie zostawiaj mnie... Proszę - Zerknęłam na niego. Patrzył na mnie wielkimi oczami. Pomógł mi wstać.
- Nie zostawię cię - Powiedział i przytulił mnie - Nie zostawię cię. Skąd ten głupi pomysł? - Nie odpowiedziałam. Wtuliłam się w niego bardziej.Zamknęłam oczy.
- "Przyjdź szybko tutaj i spróbuj
oddać swoją pamięć ciemności
Nic ci nie zostaje
W chwilach cierpienia
Więc czemu się wahasz?

Obierasz teraz bardzo krętą ścieżkę
Czy właśnie tak ma wglądać szaleństwo
Pomalujemy ten świat krwią
W tę jakże piękną noc" - Usłyszałam przy moich uszach. To nie był nikt w pobliżu. To było  mojej głowie. - Enamel zaprasza - Znów straszny, demoniczny głos wbił mi się w głowę.
- Moje wspomnienia są straszne, a krzyki wydobywające się z nich są na twoich dłoniach i
Pochodzą z Enamelu gdzie żyją wszyscy umarli - Powiedziałam pod nosem. Enamel... co to za miejsce? SKĄD WIEDZIAŁAM CO TO JEST DO JASNEJ CHOLERY!?
- Co? - Zapytał.
- Nic.... - Powiedziałam. - Chodźmy po tatę. - Uśmiechnęłam się bezradnie.
- Aaron wychodzi za pół godziny.... - Jąkał się.
- To co? Poczekam na niego - Przerwałam mu. Odsunęłam się i wyszłam. Słońce raziło. Szłam przez ulicę. Cały czas czegoś wyglądałam. Ale czego? Dobre pytanie. Nie wiem.

Oczami Zera

Siedzę pod drzewem gdy inni w stołówce opijają się piwskiem i posuwają się nawzajem. Co w tym lepszego? Nie chcę być zgwałcony przez jakąś laskę.
- Co ty tutaj tak siedzisz? - Przyszła Trish i usiadła naprzeciw.
- Nie chcę być zgwałcony przez chłopaków, jeżeli chcesz wiedzieć. - Mruknąłem pod nosem.
- Dobra, a teraz mów prawdę. O kim myślisz? - Trish była 38-letnią kobietą, od zawsze (chyba) podkochiwała się w Fenrisie, ale on i tak nie zwracał na nią uwagi.
- Szczerze? - Spojrzałem na nią kątem oka - myślę o tym, że pewnej trzydziestoośmiolatce muszę skopać tyłek, za wtrącanie nosa w nie swoje sprawy - zsunąłem kaptur na głowę a rękę schowałem jeszcze głębiej w kieszeni.
-Kłamiesz - Stwierdziła. - Kiedy kłamiesz przegryzasz górną wargę. - Trish była dla mnie jak starsza siostra. Nie była przyjaciółką, tylko siostrą. Głupią, wnerwiającą, wyciskającą z kasy siostrą. - No weź... mi nie powiesz? Swojej Trishuni? - Zapytała. Wstałem.
- Nie chcesz wiedzieć - Powiedziałem. Wsadziłem ręce do kieszeni spodni i poszedłem w stronę wyjścia z dziedzińca.
- TO IDŹ SZCZYLU! - zawołała. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wsiadłem do samochodu i pojechałem na miasto.
- Coś się święci.... - Powiedziałem sam do siebie naciskając pedał gazu. (wiem co powiecie "Hahaha! Który pedał? Bo ja tam widzę jednego białowłosego". Tak tak wiem, bardzo śmieszne, aż sie zeszczałem")

Oczami Tris

Wyszłam na miasto. Musiałam się przejść, oswoić się z myślą że ojciec wraca dzisiaj. W dzień w którym stanie się coś złego. Kaname siedział w hotelu i pilnował Kenji'ego, chociaż nie chciał, ale potrafię być bardzo przekonująca. Byłam w jakimś sklepie i kupiłam produkty na obiad powitalny dla ojca. 
- Nie uciekniesz, moja droga. Nie pozbędziesz się naszej woli. Nie uwolnisz się! - znów usłyszałam ten straszny głos. Świat się zamazywał. Ból w sercu.
- POMOCY! POMOCY! - wołałam. Ludzie patrzyli na mnie jak na obłąkaną. Poczułam kujący w piersi. Przyłożyłam ręce do serca. Z bólu przymknęłam oczy. Łzy zaczęły płynąć z moich oczu. Nie wiedziałam gdzie idę, dlaczego wciąż idę.... Dlaczego w ogóle idę? 


10 lat wcześniej

- Mamusiu! Mamusiu! - wołałam. Biegliśmy z Kaname po plaży w stronę mamy. Mieliśmy po dziesięć lat, to był jeden z nielicznych dni w które mogłam wyjść na dwór. 
- Tak, słowiku? - Zapytała uśmiechając się. 
- Opowiesz nam historię? - Kaname nadal był cicho. To ja za niego mówiłam, wyrażałam emocje za nas dwoje.
- Historię... Niech pomyślę... niech pomyślę... - Udała że rozmyśla nad tym co opowiedzieć - Może.... Może Legendę o Życzeniu w butelce? - Zawołała triumfalnie.
-Życzeniu w butelce? - Nie za bardzo rozumiałam o co chodzi.
- Tak. Historia opowiada o pewnej pięknej dziewczynie która była księżniczką. Miała ona brata bliźniaka z którym zostali rozdzieleni zaraz po narodzinach. On się szkolił na rycerza, za to ona była uczona i wychowywana na królową! Często się spotykali, właśnie na tej plaży. Gdy Mieli dwanaście lat, postanowili wziąć małe butelki, po jednej na głowę i napisać na karteczkach swoje największe życzenie. Podobno, jeżeli butelka do ciebie wróci, marzenie się spełni. Tak przynajmniej tłumaczył jej brat. Rok później musiał wyjechać na szkolenie rycerskie. Wtedy młoda królewna poszła na plażę z butelką i kartką, na której była napisane "Być na zawsze z Senrim". Dziewczyna czekała, latami, miesiącami czekając aż buteleczka wróci. Gdy znów dostała w swoje ręce butelkę, stanął za nią Senri i powiedział "Kyrie, wróciłem". Dziewczyna nie posiadała się z radości. Rzuciła się na brata by go uściskać. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej - Chcecie spróbować? - Dodała. Oboje skinęliśmy głowami. Mama zaczęła grzebać w torebce w której znalazłam dwie butelki po soku żurawinowym - Trzymajcie. Poczekajcie jeszcze chwilę.... - Oddała na  butelki i zaczęła szukać czegoś w torbie (znowu), po czym wyjęła notes i wyrwała z niego dwie kartki. Wyjęła jeszcze po długopisie dla nas obojga. Pobiegliśmy do najbliższego kamienia żeby napisać życzenie.


Chwila dzisiejsza

- Czyżbyś i wtedy kłamała? - Zapytałam ni to siebie, ni to mamy, na tyle cicho by nikt nie słyszał. 
- UWAŻAJ! - Usłyszałam znajomy głos wyrywający mnie z transu. Ktoś mnie pociągnął za ramię i przyciągnął do siebie. 
- Co-o? - Zapytałam. Spojrzałam w górę. To był Zero.
- Potrąciłby cię - Powiedział. Nie patrzył na mnie. Jego szare oczy były smutne. 
- NIE! - Zaczęłam krzyczeć - Zostaw mnie, zostaw! - Zaczęłam się szamotać.
- Cóż za fatalne maniery - Westchnął. Odsunęłam się od niego. 
- Powiedziałam, zostaw mnie. - Krzyknęłam.
- Ludzie się gapią - Warknął do mnie - Przepraszam kotku, obiecuję ze więcej się nie spotkam z tym idiotą Jeff'em, ale proszę tylko żebyś mi wybaczyła - Powiedział. Widziałam że gra. - Udawaj - Szepnął. Podeszłam do niego.
- Wybaczam - Powiedziałam nieśmiało. Przysunął mnie do siebie i uściskał. 
- Dziękuję - Powiedział cicho, ale na tyle głośno bu ludzie dookoła słyszeli. Obejrzałam się. Ludzie już się na mnie nie gapili jak na niedorozwiniętą, ale za to na nas jak na... zakochaną parę? Można to tak nazwać.
- Okey... to jest dość dziwne.... - Powiedziałam. 
- Ja spadam. Muszę zapierniczać nie wiem gdzie, ale gdzieś na pewno. Nara, naleśniku! - Powiedział i odszedł zostawiając mnie samą. Jego białe włosy przykrywał kaptur.Spojrzałam na moje buty. Na moje ręce. Zakupy były porozrzucane po ulicy. Schyliłam się i zebrałam owoce i warzywa. Wtedy zaczęło padać. 
- Gorzej już być nie może - Stwierdziłam. Obejrzałam się za Zero. Stał i patrzył na mnie. Szybko zwróciłam wzrok na zakupy - Głupia! - Powiedziałam sama do siebie. Zebrałam wszystko do torby, i poszłam. Zobaczyłam chłopca z czerwonym balonikiem. Przed oczami pojawiły się mroczki. Chłopiec spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Miał różnobarwne tęczówki. Jedno oko niebieskie a drugie czerwone. Cały świat zaczął się rozpadać i pojawiać na nowo. Jedyne co zostało, to ten chłopiec.
- Dlaczego? - Zapytał ponurym głosem. - DLaczego chcesz mnie zniszczyć? - Chłopiec nie wyglądał mi na demona. Zwłaszcza z tym małym, białym króliczkiem w prawej ręce i bluzce z samochodzikiem.
- Ale... Ja nie chcę - Powiedziałam przez łzy. - Sama mam rodzinę, sama mam przyjaciół... tylko oni się dla mnie liczą - Na te słowa demon zaczął się śmiać psychopatycznie. Odwrócił się i w mgnieniu oka przybił mnie do ściany.
- Demony nie maja uczuć - Warknął - One nie są zdolne do kochania. One nie mogą nikogo kochać. Na nikim im nie zależy - Powiedział. Rzucił mną o ścianę i upadłam. Skuliłam się z bólu - Jesteś żałosna. Wymiękasz nawet gdy użyję minimum swojej siły. - Podszedł do mnie - Brzydzę sie takimi jak ty - Wysyczał. Zaczął mnie kopać. W głowę, w brzuch, w nogi, w kark... wszędzie. 
- Ri...ze... - Stęknęłam. Nie wiedziałam co zrobić. Nie wiedziałam nawet CO robię. Wstałam. Z moich pleców wyłoniły się krwawoczerwone skrzydła a paznokcie zmieniły się w pazury. 
- Czy jesteś gotowa do ataku - Usłyszałam spokojny i głęboki głos kobiecy. Obok mnie stała czarnowłosa piękność w sukni koloru jeszcze głębszej czerni niż jej włosy. 
- Tak - Odpowiedziałam cicho.
- Dobrze - Odpowiedziała. Wtedy zniknęła a ja się czułam jakby we mnie był ktoś poza mną. Moje nogi mimowolnie biegły. Nie miałam zamiaru biec, ale jednak. Zrobiłam salto nad potworem. Z moich skrzydeł zaczęły wystrzeliwać kryształy. Z gracją wylądowałam na twardym gruncie. Sięgnęłam po miecz z tyłu pleców. 
- A teraz... - Powiedział głos zmieszany z moim - Demonie, sprzeciwiłeś się swemu panu - Moja twarz mimowolnie się uśmiechała - Teraz w imieniu rodziny Nyran, skazuję cię na potępienie - Połączenie naszych głosów było donośne. Uniosłam się w powietrze. Miecz zaczął Zmieniać się w topór. Wzięłam zamach i fala uderzeniowa topora zamieniła potwora w pył. Stanęłam na ziemi a u mego boku pojawiła się kobieta.
- C.. co ty zrobiłaś? - zapytałam.
- Wezwałaś mnie - Uśmiechnęła się - A ja się pojawiłam na twe wezwanie... ale widzę że nie wiesz o co chodzi - zaśmiała się pod nosem. - Muszę ci to wszystko wyjaśnić, ale przyda ci się to dopiero później... - Powiedziała. 

Oczami Zera

- Głuptas - Powiedziałem pod nosem widząc jak ta dziewczyna się bawi z zakupami. Uśmiechnąłem się pod nosem. Zaczęło padać. Ta to ma pecha. Gdybym miał dwie kurtki, dałbym jej jedną. Ale ja niestety nie miałem żadnej, nosiłem bluzę i ona mi wystarczyła. Przeszedłem przez ulicę i spojrzałem przez ramię na dziewczynę. Nagle zniknęła. Znów ją wciągnęli w to gówno, pieprzę, co za dziewucha. Wyjąłem telefon. - Halo, Ruvel? - Ruvel to mój dobry kumpel. Tyle ze ja sie szkoliłem na paladyna a on był mistrzem egzorcyzmów - Potrzebuję pomocy - Objaśniłem mu tyle ile powinien wiedzieć. 
- A więc o jakiej cholernie ważnej sprawie mi mówiłeś przez telefon? - Zapytał. Oczywiście musiał mnie śledzić, zawsze go wysyłają na przeszpiegi. 
- Przenieś mnie do tego no... 
- Jeszcze nie nauczyłeś się wymawiać tej nazwy? To bardzo łatwe! - Powiedział szczerząc zęby w tym swoim głupawym uśmieszku.
- Przypomnij mi, dlaczego się przyjaźnimy? - Zapytałem. 
- Bo.... bo jestem głupi... i ty też... - Wyjaśniał. Miałem ochotę poderżnąć mu gardło. 
- To jak, zabierzesz mnie do tego zajebiście gównianego miejsca? - Pośpieszałem go.
- Ah tak... POLECIMY TAM NA MOIM RÓŻOWYM JEDNOROŻCU! - Taaa.... Ruvel : typowy gej. - Już się za to zabieram - Powiedział nadal się śmiejąc. 
- Zbieraj się! - Popędziłem. Zrobił na chodniku graffiti, które było portalem do Autuum. 
- Masz! oto moje dzieło! Jestem, taki dumny - Jego głos był przepełniony udawaną dumą. Stanąłem w okręgu.
- Dzięki pedale - Na odchodne pokazałem mu fuckera. 


Oczami Tris

- Jesteś Tris Warner tak? - Zapytała kobieta, jakby chciała się upewnić.
- No tak...
- Jeżeli chcesz wiedzieć, to nie jesteś człowiekiem - Jej ton był dziwnie spokojny - Twoi pseudo rodzice... są ludźmi...
- Zaraz! - Przerwałam jej - Pseudo rodzice? 
- Przykro mi to mówić, ale nie jesteś krew z krwi z rodziny Warnera. - Stwierdziła. - Twoim ojcem jest Mundus, król demonów i Lysnadra, królowa aniołów - Wyjaśniła -  Ten związek miał być układem zawierającym pokój, a ty miałaś ten pokój przypieczętować. Ale... twoja matka bała się o ciebie - Spojrzała na mnie pustymi oczyma - Oddała swój płód panience Julii, dzięki czemu rozwijałaś się w jej łonie mając w sobie geny anioła i demona - Co najlepsze jest w tym co gadała?  Że nie zrozumiałam nic a nic. - Rozumiesz? - 
- Nie! Możesz powtórzyć?   Po proszę od momentu w którym mówisz "Przykro mi" -  Widziałam jak złość maluje się na jej twarzy. 
- Ugh! Trzeba było uważać - Warknęła. - Teraz przejdziemy do części o pionkach... - Co ona? miała zamiar uczyć mnie jak grać w warcaby? - Najpierw nazwij wszystkie pionki. 
- Eee Pionek, Skoczek, Goniec, Wieża, Hetman Królowa i Król - Wymieniłam. 
- A wiesz czym są pionki w świecie demonów? - Zapytała z lekkim uśmiechem.
- Eee przyrządami do gry - Walnęłam od czapy. Tak, bardzo genialna ja, normalnie brak słów (innym) na mój intelekt. 
- Nie... Pionki to słudzy. W każdego sługę inwestujesz jednego albo więcej pionków, wtedy dostaje moc i daną pozycję - Wyjaśniła. - Jeżeli chcesz wiedzieć, przez to że wtopisz w kogoś pionka, ta osoba ma również taką pozycję w Sasikvdilo t’amashi...
- W czym? - Skojarzyło mi się z sosie w zasmażce... 
- A więc... Wytłumaczę ci to w bardziej ziemski sposób... - Przeczesała włosy palcami -Czytałaś Igrzyska śmierci? - Skinęłam głową - No to Sasikvdilo t’amashi to takie Igrzyska, tyle że demoniczne, no i są drużyny a nie że każdy zabija każdego... rozumiesz? - w końcu jej nauki do mnie dotarły. ŚWIĘTO! - No i zamiast ginąć demony lądują w uzdrowisku - Wyjaśniła - Wszystko jasne?  Zapytała. Wtedy przed moimi oczami przeleciała kula z pistoletu.
- Zero? - Zaczęłam rozglądać się na wszystkie strony.
- Tutaj - Z dachu zeskoczył białowłosy - Co ty robisz z tym demonem? - Zapytał oschłym głosem.
- Em.. Ee - Zaczęłam. Rize się uśmiechnęła.
- Jak widzę, jest tutaj i mój ulubiony z zakonu, panicz Zero - Wywnioskowała.
- Nie nazywaj mnie paniczem - Warknął przystawiając jej nóż do gardła.
- Zero, nie zrób jej krzywdy - Powiedziałam.
- Nie... Myślisz że jak poprosisz to ustąpię...
- To nie jest prośba. Natychmiast odejdź - Mój głos był twardy i silny a ton był brutalnie stanowczy.
- Nie będziesz mi rozkazywać - Syknął. Zabrał ostrze sprzed gardła - Jeżeli chcesz wiedzieć przyszedłem ci pomóc, nie wiedziałem że będziesz pić herbatkę z demonem - Wywnioskował.
- Przyzwała mnie. - Powiedziała dumnie Rize - Panienka Beatrice ma dar. Nie wiesz jak potężna jest - Uśmiechnęła się do niego. Zero wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą.
- Idziemy. - Zarządził i poszliśmy do dziwnego, świecącego pentagramu. Stanęliśmy na nim. Świat zaczął wracać do pierwotnego kształtu. Wszystko dookoła zaczęło wirować.
- S..Słabo mi.. - Upadłam. Złapał mnie. Nade mną pojawiła się jego twarz. Wszystko zaczęło się przekształcać w przerażający świat. Nie było już Zera, byłam tylko ja i żadnej żywej duszy wokoło. Dookoła miejsca w którym siedziałam były góry kości. Ludzkich, zwierzęcych i wiele, wiele innych.
- Beatrice Katherine Rin Cordelia Warner - Nigdy nie słyszałam kogoś kto by mówił na mnie we wszystkich imionach. To było zbyt dziwne. - Dziedziczka rodu Nyran, czy jesteś gotowa złożyć przysięgę? - Jaką przysięgę? Jasna cholera, nie przygotowałam się! - Po prostu powtarzaj moje słowa, i nie bluźnij, to bardzo niegrzecznie - Powiedział. To nie był ten głos który zazwyczaj słyszałam w mojej głowie. O był głęboki i spokojny, nie taki jak potwora. - po prostu powiedz "przysięgam" i będzie z głowy- chyba chciał mnie szybko mieć z głowy - Beatrice Katherine Rin Cordelio Warner, czy przysięgasz dobrze reprezentować ród Nyran, walczyć w imieniu demonów, niszczyć naszych wrogów i przynosić sprawiedliwość, swoje moce wykorzystywać tylko dla dobra Piekła i swoich poddanych i nie nadużywać ich włącznie do własnych celów? Czy przyrzekasz? - Skończył wypowiadać formułkę.
- Przysięgnij, inaczej cię zabiją - W mojej głowie zabrzmiał głos Rize. - Jeżeli odmówisz zginąl też twoim przyjaciele... więc... oni doskonale wiedzą co robić żebyś się zgodziła. Przysięgnij. 
- P.. Przysięgam... - Zająknęłam się. Jakaś siła wyciągnęła moja dłoń i wypaliła na niej od zewnętrznej strony symbol przedstawiający dziwaczne wzory, przypominał mi kompas. 
- Od tej pory, jesteś głową rodziny Nyran, reprezentuj ja godnie, bez względu na wszystko - Zabrzmiało. Wtedy pojawiła się ciemność. 
Gdy otworzyłam oczy zobaczyłam znów twarz Zera. Głowę miałam opartą o jego kolana. Widać było ze się martwił.
- Żyję? - Zapytałam. Zero mnie ukuł sztyletem w rękę na co ja odpowiedziałam jękiem bólu.
- Boli, krew leci, więc żyjesz - Wstał i schował broń do kieszeni. Wtedy pojawił się nade mną podekscytowany chłopak. mniej więcej w moim wieku, no może był jakiś rok albo dwa różnicy. 
- TO ONA? - Pisnął podekscytowany, jakby widział małpę w zoo - To ten Rozpruwacz? To ta hybryda? - Wyglądał na nieźle podjaranego całą sytuacją.
- Ona nie jest cholernym eksponatem Ruvel - Zero pociągnął chłopaka za ramię. - Daj rękę.- Wyciągnął do mnie dłoń którą bez wahania chwyciłam, co było błędem. - Ty... Należysz do klanu? Do tych pojebusów? Jesteś jedna z nich? - Dostrzegł znak. Znamię było piękne, to mogę przyznać. Przypominało trochę kompas a na środku było coś przypominającego różę. 
- Nie... po prostu... musiałam złożyć przysięgę inaczej.... - Westchnęłam - Inaczej by mnie i was zabili - Powiedziałam - Nie chciałam żeby przeze mnie i moją głupotę zginęli wszyscy na których mi zależy - Odgarnęłam włosy z czoła - Dziękuję za pomoc. - Zabrałam zakupy i poszłam w stronę domu. 


 Oczami Kenji'ego

- No i dzisiaj.... - Czknąłem - Wraca mąż dziewczyny na którą leciałem przez ponad dwadzieścia lat i coś czuję, ze mu nogi z dupy po wyrywam. - Byłem cholernie pijany i jeszcze do tego naćpany. - Pomożecie mi moje kochane piękności? -  Dziewczyny otaczały mnie przyciskając swoje cycki do mojej twarzy. Oł yeah! To jest życie. 
- No proszę proszę, toż to zakłócacz spokoju number one! - Pojawiła się przede mną ta piękna dziewczyna - Znowu się uchlałeś, ty... - Spojrzała na mnie z pogardą - Bluźniercza pijaczyno! - Wzięła mnie za fraki i wyciągnęła na zewnątrz. Przycisnęła mnie do ściany baru.
- jak chciałaś mnie przelecieć to trzeba było od razu... - Włożyłem ręce pod jej bluzkę. Spoliczkowała mnie.
- Muszę z tobą pogadać. - Spojrzała mu w oczy - Gdzie. Ona. Jest. - Powiedziała powoli. jakbym był downem czy czymś takim. 
- Ale jaka ona... Rozumiem że wolisz dziewczynki ale... no weź! nie rób mi tego - Jęknąłem. 
- WIesz o kogo mi chodzi. Chodzi o tą dziewczynę.- Pokazała mi zdjęcie Tris - Powiedziano mi że ją znasz.
- taak to Tris, dziewczyna się umie zabawić. Moja kochana maleńka. Widać kto wychowywał. - Czułem wielką dumę.
- WIesz gdzie jest? - Warknęła. 
- A co będę z tego miał? - Zapytałem szczerząc zęby w swoim przezajebistym uśmiechu.
- To - Pocałowała mnie. Długo i namiętnie. Jej usta były ciepłe i słodkie. To było niczym rozkosz. Słodycz pożądania wypełniły całe moje ciało. I wtedy oderwała twarz od mojej twarzy.  - I jeszcze więcej, ale powiedz mi, gdzie ona jest - Jej głos był zmęczony.
- Eee ostatnio była na targu...
- Jasna cholera, to dwa kilometry stąd. Może być już za późno... - Opuściła mnie i pobiegła w kierunek nie znajomy mi, jak zwykle gdy się upiję. Wtedy Tris chciała się ze mną połączyć.
- Halo? Co jest słonko? - Starałem się zatuszować ton pijaczka.
- Kenji! Znów się uchlałeś? A z resztą! Powiedz szczerze, wziąłeś klucz do pokoju ze sobą? - jej głos był jak miód na moje serce. Miły i słodki. 
- Tak... przepraszam, myślałem że wrócę przed tobą... - Wyjaśniałem.
- Po prostu... szybko wróć, dobra? muszę wejść i się przebrać - Rozłączyła się a ja podążyłem najszybciej jak mogłem do hotelu. 

Oczami Tris

Całe ubranie miałam w dziwnej czarnoczerwonej mazi która była krwią demona. Kenji patrzył się na mnie dziwnie, jakby rozbierał mnie wzrokiem. Wyjęłam pierwsze lepsze ubrania z szafy i poszłam do łazienki. Odkręciłam wodę i wzięłam prysznic. Czekałam aż demony zaczną mnie nawiedzać. Byłam gotowa na wszystko. Ale nic się nie działo. Wyszłam wycierając mokre włosy ręcznikiem. Spojrzałam na siebie w lustrze. 
- Co do jasnej... - Pukiel moich włosów zaczął stawać się biały. - Nie... Nie nie! - Z ciemnobrązowego koloru, te kilka włosków stało się śnieżnobiałe. Ale reszta nie. Dziwne, nie powiem. Założyłam czarne spodnie i czarną koszulkę po czym wyszłam. Włosy splotłam w warkocz na boku. 
- Eee Aaron czeka - Powiedział Kaname.
- Wiem - Odpowiedziałam. Wolałabym żeby to mama na mnie czekała Jedynie tata mi został i muszę o niego dbać. Założyłam kurtkę i wyszłam. 


Oczami Aarona

Wyszedłem ze szpitala około czternastej. Pierwsze promienie słońca raziły mnie niesamowicie, ale później oczy zaczęły sie z powrotem przyzwyczajać do światła. Pielęgniarka pomogła mi zejść ze schodów na wózku. Na podjeździe czekali na mnie Kenji, Kaname i Tris która była dziwnie smutna i poważna. Uśmiechnąłem się do niej by poprawić jej humor lecz to nic nie dało.
- Witaj ojcze - Powiedziała wkładając ręce do kieszeni spodni. 
- KRÓLU I WŁADCO MÓÓÓÓJ! WRÓCIŁEŚ DO DOMU! W KOŃCU OŚWIECIŁEŚ NAS BLASKIEM SWEJ ZAJEBISTOŚCI! - Zawołał Kenji z tym swoim uśmiechem debila na twarzy. 
- Przestań się w końcu tak debilnie uśmiechać - Usłyszałem jak Tris przeklina Kenji'ego pod nosem.
- Przecież on zawsze tak głupio wygląda - Kaname oczywiście blisko niej. Zdecydowanie zbyt blisko. Posłałem mu groźne spojrzenie.
- Ty! A weź wejdź na górę! - Zaczął gadać Kenji. W tamtej chwili żałowałem że nie mam przy sobie broni - TY! A weźmiesz mnie na barana? Nogi mnie bolą, no ale w końcu królowi nie wypada... - Przesadził. Zacząłem gonić go na wózku. W końcu uruchomił mu się mózg i wszedł na schody. Tris uśmiechnęła się pod nosem. Tak, to moja rodzina. Moja pojebana, denerwująca ale niezawodna rodzina.